[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hałasy ucichły.za to rozległ się tupot nóg.Bowman nie czekał dłużej, przekonał się bo­wiem, że w kontaktach z tymi ludźmi wszelka zwłoka oznacza wzrost zagrożenia.Musiał wykonać skok, który przypominał prostą akrobację na trape­zie.Stanął na parapecie, po czym na wpół wypadł na wpół wyskoczył, chwycił grubą gałąź, wdrapał się na drzewo i po pniu zsunął się na ziemię.Zbiegł już ze skarpy na drogę, która okrążała hotel, gdy usły­szał z tyłu krzyk.Odwrócił się.Księżyc właśnie wychylił się zza chmur i było wyraźnie widać, jak trójka goniących wdrapuje się pod górę.Noże w wyciągniętych rękach nie przeszkadzały im w pościgu.Bowman miał przed sobą dwie możliwości: albo biec zboczem do góry, albo na dół.W dole rozciągało się pustkowie.W górze znajdowa­ło się Les Baux z wąskimi uliczkami, krętymi alejkami i labiryntem zni­szczonej twierdzy.Nie miał więc wyboru.Przypomniał mu się pewien bokser wagi ciężkiej, który miał zwyczaj mawiać do przeciwnika, natu­ralnie gdy pechowiec już był na ringu: “możesz pobiegać, ale nie mo­żesz się ukryć".Jedynie w Les Baux mógł i biegać, i kryć się, więc podążył w kierunku ruin.Wyrwał do przodu z szybkością, na jaką go było stać na tej pochyło­ści zbocza i przy takim zmęczeniu.Od lat już nie oddawał się podob­nym rozrywkom.Spojrzał za siebie.Na szczęście Cyganie również nie byli przyzwyczajeni do takich pościgów, bo nie zbliżyli się do niego ani o metr, ale także się nie oddalili.Jeżeli jednak tylko oszczędzali siły na dalszą wspinaczkę, to Bowman mógł z powodzeniem już zrezygnować z ucieczki.Po obu stronach drogi prowadzącej do miasteczka -znajdowały się parkingi, lecz teraz były puste, więc nie można było tu się ukryć.Bow­man wbiegł przez ozdobną bramę.Po kolejnych stu metrach, z trudem łapiąc powietrze, dotarł do skrzy­źowania.Droga w prawo szła ł~ikiem w stronę murów obronnych i wyglą­dało na to, że prowadzi w §lepy zaułek; w lewo pięła się ku górze droga wąska, stroma i kręta.Co prawda miał już serdecznie dość tego górskie­go maratonu, ale wiedział, że tu może mieć znacznie większe szanse.Obejrzał się i stwierdził, że pogoń znacznie się przybliżyła.Podążająca nadal w milczeniu z nożami w dłoniach trójka Cyganów znalazła się zaled­wie trzydzieści metrów za nim.Ruszył więc, jak mógł najszybciej, wąską drogą, desperacko zerkając na boki w poszukiwaniu jakiej§ kryjówki.I choć zmęczone płuca i coraz bardziej ciążące ołowiem nogi mówiły mu, że kolejna boczna uliczka może dać schronienie, to rozum zdecydowanie sygnalizował, że prawie na pewno wszystkie prowadzą w ślepe zaułki, podwórka-studnie czy inne pułapki, z których nie zdoła się wydostać.Teraz po raz pierwszy od chwili podjęcia ucieczki, usłyszał za sobą chrapliwe oddechy Cyganów.Wyglądało na to, że są w równie kieps­kiej formie.Rzut oka przez ramię sprowadził go jednak na ziemię - nie było powodów do radości.Słyszał ich po prostu dlatego, że byli już znaczniej bliżej.Wprawdzie mieli twarze zlane potem, łapali powietrze otwartymi ustami i dość często potykali się, ale znajdowali się zaledwie piętnaście metrów za nim.Mając pogoń tuż za plecami, głupotą było szukanie kryjówki.Gdziekolwiek by skręcił, i tak ścigający go zauważą i pójdą jego śladem.Jedyną nadzieję stanowiły ruiny fortecy, górujące nad miasteczkiem.Tylko tam mógł się skryć w skalnym labiryncie.Dysząc dobiegł do żelaznego ogrodzenia z prętów, które blokowało drogę do ruin, tak że pozostawało jedynie wąskie przejście z prawej strony; tu stała budka biletera przyjmującego od turystów opłaty za zwiedzanie ruin.Bowmanowi przeszło przez myśl, że głupotą jest pła­cenie za zwiedzanie miejsca, do którego można się dostać prawie z każ­dej strony, wprawdzie z pewną trudnością, ale za to za darmo.Już chciał się zatrzymać i zaatakować, wykorzystując wąskie przejście, któ­re zmuszało do przeciskania się pojedynczo i tylko bokiem; to nieco wyrównałoby jego szanse w walce z trzema napastnikami.Na szczęście uświadomił sobie, że gdy on usiłowałby wytrącić broń z ręki pierw­szemu Cyganowi, dwaj pozostali mieliby idealną okazję do potraktowa­nia go jako ruchomego celu, a rzut nożem przez pręty ogrodzenia przy tak niewielkiej odległości bez wątpienia byłby celny.Pobiegł więc da~­lej z coraz większym trudem, zataczał się i potykał, ale było to wszy­stko, na co mógł się jeszcze zdobyć.Minął niewielki cmentarzyk, lecz odrzucił makabryczny pomysł zaba­wy w chowanego między nagrobkami; było ich zbyt mało i były zbyt niskie, by mogły służyć jako osłona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl