[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deakin siedział z opuszczoną na piersi głową i zamkniętymi oczami.Albo odcinał się w ten sposób od świata i ludzi, albo naprawdę zasnął, co w wypadku człowieka tak niewygodnie związanego byłoby sztuką nie lada, zwłaszcza że musiałby on podświadomie amortyzować wstrzą­sy rzucającego na wszystkie strony wagonu.Pociąg wjechał bowiem na względnie płaski teren, nabrał szybkości i coraz gwałtowniej kołysał się na boki.nawet tym, którzy siedzieli w pluszowych fotelach i kanapach, zaczęła już doskwierać taka jazda.- Czy musimy tak pędzić, stryju Charles? - odezwała się Marika.- Skąd ten pośpiech?- Stąd, panno Fairchild, że maszynista ma rozkaz jechać z możliwie największą szybkością - wyręczył gubernatora Claremont.- I stąd, że ten pociąg wiezie posiłki.Mamy już dwa dni spóźnienia, a kawaleria Stanów Zjednoczonych tego nie lubi.Podniósł wzrok, bo Henry po raz trzeci wszedł do przedziału.Kelner - uosobienie złożonego niestrawnością melancholika, dla którego życie stanowi ciężar ponad siły - zatrzymał się w progu i oznajmił:- Panie gubernatorze, panie pułkowniku, obiad podano.Niewielka jadalnia wyposażona była równie luksusowo jak przedział dzienny, choć znajdowały się w niej tylko dwa czteroosobowe stoły.Przy jednym zasiedli gubernator, jego bratanica, Claremont i O'Brien, przy drugim zaś Pearce, doktor Molyneux i wielebny Peabody.Na obu stołach czekały już butelki czerwonego i białego wina.Sobie tylko znanymi sposobami Henry schłodził białe do odpowiedniej temperatu­ry, a teraz z grobową miną cicho i sprawnie obsługiwał pasażerów.Gdy chciał nalać wina kapelanowi, ten powstrzymał go surowym ruchem ręki i postawił swój kieliszek do góry dnem.Licząc, że gest ten jest dostatecznie wymowny, Peabody z powrotem wlepił wzrok w sze­ryfa.Na jego twarzy malował się przestrach zmieszany z fascynacją.- Tak się składa, szeryfie - podjął przerwany na chwilę wątek - że doktor i ja pochodzimy z Ohio.I nawet tam, w tych dalekich stronach, wszyscy o panu słyszeli.Słowo daję, cóż za niezwykłe przeżycie! To niebywałe, to po prostu niebywałe! Siedzieć tu, że tak powiem, oko w oko z najsłynniejszym.eee stróżem prawa na Zachodzie.Pearce uśmiechnął się.Chciał pan powiedzieć: osławionym.- Ależ nie, nie! Słynnym, zapewniam pana.- Zapewnienia pastora były cokolwiek zbyt pospieszne.- Jestem wprawdzie człowiekiem pokoju, sługą bożym, jeśli pan woli, ale zdaję sobie sprawę, że te dziesiątki Indian zabił pan tylko z obowiązku.- Wolnego, pastorze, wolnego.Nie dziesiątki, zaledwie garstkę, a i to tylko z braku innego wyjścia.Poza tym nie zabijałem Indian, lecz białych sprzedawczyków i wyjętych spod prawa.a zresztą to już stara historia.Dzisiaj, tak jak i pan, jestem człowiekiem pokoju.Pan guber­nator może to potwierdzić.Peabody zebrał się na odwagę.- Więc dlaczego nosi pan dwa rewolwery, szeryfie? - zapytał.- Dlatego, że inaczej już bym nie żył.Co najmniej tuzin przestępców,których posadziłem za kratki, o niczym tak nie marzy jak o mojej głowie.Większość z nich wyszła ostatnio na wolność.I choć żaden nie stanie ze mną do walki, ponieważ zyskałem sobie opinię nie najgor­szego strzelca, to jednak cała ta moja sława psu na buty by się zdała, gdyby któryś z nich spotkał mnie bez broni.Pearce poklepał rewol­wery.- To nie jest broń zaczepna, pastorze.To moja polisa ubez­pieczeniowa.Peabody usilnie starał się ukryć niedowierzanie.- A więc jest pan człowiekiem pokoju?- Teraz? Tak.Kiedyś byłem w wojsku zwiadowcą, inaczej mówiąc, tropicielem Indian.Do tej pory jest ich zresztą niemało.Ale w końcu człowiek ma powyżej uszu zabijania.- Człowiek? - Pastor zapewne wyobrażał sobie, że siedzi z twarzą pokerzysty, tymczasem jego mina dobitnie świadczyła, że ani trochę nie jest przekonany.- To znaczy pan?- Indian można poskramiać na różne sposoby, nie trzeba od razu dziurawić ich kulami.Prosiłem pana gubernatora, żeby mianował mnie przedstawicielem Indian na tym terytorium.Rozstrzygam teraz kwestie sporne pomiędzy Indianami i białymi, wyznaczam rezerwaty, próbuję zlikwidować handel bronią i whisky, a także czynię wszystko, żeby niepożądani biali wynieśli się z tych okolic.- Pearce uśmiechnął się.- Co zresztą i tak należy do moich obowiązków jako szeryfa.Ta praca nie daje szybkich wyników, ale chyba robię postępy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl