[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówi³a prawie z radoœci¹.Jeszcze jednoZebra³em siê w sobie.- Teraz ju¿ nie bêdê siê pana ba³a.- A ba³aœ siê? Mnie?- Tak, ba³am siê.Naprawdê.Ale to jest tak, jak powiedzia³ tamten- Jaki cz³owiek?hylock, prawda? Wie pan; zatnij mnie, a bêdê krwawiæ., b¹dŸ¿e cicho!Umilk³a.Po prostu obdarzy³a mnie znowu tym zabójczym uœmiechem,Poca³owa³a mnie bez wiêkszego poœpiechu, uœmiechnê³a siê raz jeszczewesz³a do hotelu.Patrzy³em na szklane, wahad³owe drzwi, dopóki nieznieruchomia³y.Jeszcze trochê wiêcej tego - pomyœla³em posêpniea dyscyplinê diabli wezm¹.Rozdzia³ pi¹tyPrzeszed³em ze dwieœcie czy trzysta jardów, ¿eby oddaliæ siê od hotelu _dziewczyn, po czym z³apa³em taksówkê i pojecha³em do "Rembrandta'.;Przez chwilê sta³em pod daszkiem wejœcia patrz¹c na katarynkê po drugiej _stronie ulicy.Staruch by³ nie tylko niezmordowany, a1e i najwyraŸniej 'nieprzemakalny, bo deszcz nie wywiera³ na nim ¿adnego wra¿enia i nic _poza trzêsieniem ziemi nie mog³o go powstrzymaæ od wieczornego wy-stêpu.Na podobieñstwo starego aktora, który uwa¿a, i¿ przedstawienie ;musi siê odbyæ, by³ widaæ przekonany, i¿ ma obowi¹¿ki wobec swejpublicznoœci, a rzecz niewiarygodna, publicznoœæ tê posiada³ - kilkum³odzieñców, których wytarta odzie¿ zdradza³a wszelkie oznaki przemo-czenia na wylot, grupkê akolitów, zatopionych w mistycznej kontemplacji _œmiertelnych m¹k Straussa, który dzisiaj z kolei by³ brany na tortury.Wszed³em do hotelu.Kierownik spostrzeg³ mnie, kiedy siê obraca³em po powieszeniu palta.jego zaskoczenie wyda³o mi siê szczere.- Tak prêdko z powrotem? Z Zaandam?- Szybka taksówka - wyjaœni³em i przeszed³em do baru, gdzie zâmó-wi³em Jonge Genever i Pilsa, i popijaj¹c powoli jedno i drugie zastanawia-³em siê nad zwi¹zkiem miêdzy szybkimi ludŸmi i szybkostrzelnymi rewol- iwerami, handlarzami narkotyków, chorymi dziewczynami, oczymaukrytyn¾ za lalkarr-,i, mê¿czyznami i taksówkami pod¹¿aj¹cymi za mn¹,gdziekolwiek siê uda³em, szanta¿owanymi policjantami i sprzedajnymikierownikami hoteli, portieran¾ i brzêkliwymi katarynkami.Wszystko torazem nic mi nie dawa³o.Czu³em, ¿e nie by³em dostatecznie energiczny,i w³aœñie dochodzi³em niechêtnie do wñiosku, ¿e nie ma innego wyjœcia, _jak ponowne odwiedziny w magazynie póŸrŒej tego¿ wieczora - oczywiœ-cie bez powiadomienia o tym Belindy - gdy po raz pierwszy spojrza³emprzypadkiem w znajduj¹ce siê przede mn¹ lustro.Nie powodowa³ mn¹¿aden instynkt ani nic w tym rodzaju; po prostu od jakiegoœ czasu nozdrzamoje ³echta³ nieomal podœwiadomie zapach perfum, które rozpozna³em58jako drzewo sanda³owe, a poniewa¿ dosyæ je lubiê, chcia³em zobaczyæ, kto_ u¿ywa.Czyste staroœwieckie wœcibstwo.Dziewczyna siedzia³a przy stoliku tu¿ za mn¹, przed sob¹ mia³a drinka,__ w rêku gazetê.Mo¿na by s¹dziæ, i¿ tylko mi siê wyda³o, ¿e gdy__lat¹³em w lustro, opuœci³a zaraz oczy na gazetê, ale nie mia³em sk³onno-œci do imaginowania sobie takich rzeczy.Przypatrywa³a mi siê.By³a m³oda,ubrana w zielony kostium i mia³a niesforn¹ blond czuprynê, która zgodniez _ nowoczesn¹ mod¹ wygl¹da³a na ostrzy¿on¹ przez ob³¹kanego przycina-cza ¿ywop³otów.NajwyraŸniej Amsterdam by³ pe³en blondynek, którerzuca³y siê mojej uwadze w taki czy inny sposób.__' Powiedzia³em do barmana: - Jeszcze raz to samo - postawi³em napojebaru na stoliku i poszed³em z wolna w kierunku foyer, min¹³emdziewczynê jak cz³owiek zatopiony w myœlach, nawet na ni¹ nie spojrzaw-wszy , i wyszed³em frontowymi drzwiami na ulicê.Strauss ju¿ siê wykoñczy³w przeciwieñstwie do starucha, który, chc¹c zademonstrowaæ wszech-stronnoœæ swych upodobañ, przeszed³ do upiornego wykonania szkockiejpiosenki o Loch Lomond.Gdyby tego popróbowa³ na ulicy SauchiehallGlasgow, zarówno on, jak jego katarynka byliby w ci¹gu piêtnastu minutjedynie wyblak³ym wspomnieniem.M³odociani akolici poznikali, co mog³ooznaczaæ, ¿e s¹ albo ogromnie antyszkoccy, albo te¿ w³aœnie bardzoproszkoccy.W rzeczywistoœci ich nieobecnoœæ, jak mia³em siê póŸniejprzekonaæ, znaczy³a zupe³nie co innego; wszystkie oznaki by³y tam, prze-de _mn¹, ale ich nie dostrzeg³em, a.przez to, ¿e ich nie dostrzeg³em, zbytwielu ludzi mia³o umrzeæ.Stary zobaczy³ mnie i zamanifestowa³ swoje zdziwienie.__ Szanowny pan mówi³, ¿e.- ¯e idê do opery.I tak te¿ zrobi³em.- Pokiwa³em smutnie g³ow¹.Primadonna siêgnê³a po wysokie E.Atak serca.- Klepn¹³em go poramieniu.- Bez paniki.Idê tylko do budki telefonicznej.Zadzwoni³em do hotelu dziewczyn.Dosta³em od razu po³¹czenie z rece-pcj¹, a po d³ugim czekaniu z ich pokojem.W g³osie Belindy by³o rozdra¿-nienie.- Kto mówi?- Sherman.Chcê, ¿ebyœ tu natychmiast przyjecha³a.- Teraz? - jêknê³a.- W³aœnie biorê k¹piel.- Niestety, nie mogê byæ w dwóch miejscach jednoczeœnie.Jesteœwystarczaj¹co czysta do tej brudnej roboty, która mnie czeka.Maggie te¿.- Kiedy Maggie œpi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl