[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od samegostartu z Fortu McMurray naszym celem był Jeleni Róg, jezioro za tymwzgórzem, bo wiedzieliśmy dokładnie, gdzie jesteście.Pan śpiewał jaksłowik.Ale Brinckman i Jorgensen śpiewali jak anioły.Będą świadkamioskarżenia.Przypuszczam, że wykpią się pięcioletnim wyrokiem.- Brinckman i Jorgensen! - wykrzyknął Napier zrywając się narówne nogi, opadł jednak z powrotem na krzesło, łapiąc nagle powie-trze, bo Carmody dźgnął go lufą pistoletu w splot słoneczny.Siedział,nie mogąc złapać tchu.- Brinckman i Jorgensen - wycharczał i właś-nie zaczął podsumowywać ich przodków, kiedy Carmody trącił golekko pistoletem w bok głowy.- Tu są panie - przypomniał mu grzecznie.- Świadkowie oskarżenia! - wykrzyknął ochryple Napier.- Pięćlat! Rany boskie, człowieku, Brinckman jest moim szefem, a Jorgensenjego zastępcą.Ja jestem dopiero trzeci w hierarchii.To Brinckmanwszystko załatwia, przygotowuje, wydaje wszystkie rozkazy.Robię to,co mi każe.Świadek oskarżenia! Pięć lat! Brinckman!- Potwierdzisz to pod przysięgą w sądzie? - spytał Willoughby.- Jasne, że potwierdzę! Zdrajca!Napier wpatrywał się przed siebie, a jego zaciśnięte usta utworzyłycienką białą linię.- No, to mamy dosyć świadków - powiedział Willoughby.Napier przeniósł na niego zapatrzony gdzieś w dal wzrok.Zrobił takąminę, jakby nic nie rozumiał.- Pan Brady miał absolutną rację.Jesteś naiwny, Napier, ale jako ten,co śpiewa, awansowałeś w szeregi aniołów.Do tej pory nie mieliśmyprzeciwko nim żadnych obciążających dowodów.Dzięki tobie spotkaciesię jeszcze dziś za kratkami.Szykuje się szalenie ciekawe spotkanie.Wielki biały helikopter wylądował na Jelenim Rogu za kwadrans szóstapo południu.Lucky Lorrigan, któremu lufa pistoletu Carmody'egowkręcała się w ucho, przeleciał siednľominutowy odcinek drogi z Wroniejłapy w nienagannym stylu.Dwaj pracownicy stacji meteorologicznejzostali uwolnieni i kiedy im wszystko wytłumaczono, chętnie zobowiązalisię dotrzymać tajemnicy przez następne dwadzieścia cztery godziny.Pierwszy wysiadł z samolotu Brady, za nim Dermott i rarmi.Komitetpowitalny z "Sikorsky'ego", na czele z porucznikiem Brownem, czekałna nich w podnieceniu i z gratulacjami.- Szybko się uwinęliście - powiedział Brown.- Moje gratulacje!Żadnych kłopotów?- To zwykłe ćwiczonko - odparł Brady, który był mistrzem autore-klamy.- Ale jest trochę roboty dla doktora Kenmore'a.Trzech głup-ców stanęło na drodze lecącym kulom.- Zajmę się nimi, panie Brady - rzekł Kenmore.- Dziękuję.Ale wygląda mi pan za młodo jak na chirurga ortopedę.184 185- Aż tak z nimi źle?- Niech pan ich zesztukuje, jak pan potrafi.Nikt nie odbierze panuprawa wykonywania zawodu, jeżeli wykorkują w ciągu nocy.- Rozumiem - odparł młody lekarz, rozszerzonymi oczami wpat-rując się w schodzące po stopniach helikoptera kobiety.- No, no.- Firma Brady współpracuje tylko z najlepszymi i najpiękniejszymi- wyjaśnił Brady afektowanym tonem.- Musimy się zająć powrotempańskich wspaniałych maszyn, panie Lowry.A teraz, wybaczy pan,panie poruczniku, mam dość pilną sprawę.Zdążył już zrobić kilka kroków w stronę odrzutowca, kiedy dogoniłgo porucznik.- W pańskim samolocie mocno się wyziębiło, panie Brady - powie-dział.- Dlatego pozwoliłem sobie przenieść część niezbędnych pro-duktów do naszego cieplutkiego "Sikorsky'ego".Nie zatrzymując się Brady zrobił zwrot o dziewięćdziesiąt stopnii zdecydowanym krokiem skierował się do "podniebnego żurawia".- Ma pan przed sobą piękną przyszłość - pochwalił Browna, kle-piąc go po ramieniu.- Udało się? - spytał Dermott Berniego, radiooperatora "Sikor-sky'ego".- Dodzwoniłem się do wszystkich trzech.Rozmówca z Nowego Jorkui jeden z rozmówców z Anchorage, pan Morrison, powiedzieli, że niemają jeszcze dla pana wiadomości i prawdopodobnie nie będą mieliprzez następną dobę.Drugi z pańskich rozmówców z Anchorage,doktor Parker, prosił, żeby pan zechciał się z nim skontaktować.- Może mnie pan z nim połączyć?- Nic prostszego - odparł z uśmiechem Bernie.- Pewnie chciałbypan z nim rozmawiać na osobności?Brady został zmuszony do usadowienia się na niewygodnym pudle dopakowania - trzeba przyznać, dużym - które stało w przedniej częściprzepastnej ładowni "Sikorsky'ego".Chyba zbytnio mu to nie dos-kwierało.Rozmawiał właśnie z całkowicie przytomnym Fergusonem.- Udało ci się synu.Miałeś cholerne szczęście, ale nie aż takie jakmy, i to wyłącznie dzięki tobie.Pomówimy o tym.mmm.później, samna sam.Przykro mi, że dokuczają ci oczy.- Przeklęty pech, panie Brady.Inaczej poprowadziłbym samolot bezkłopotu.- Na razie niczego pan nie będzie prowadził - oświadczył doktorKenmore.- Dopiero za dwa, trzy dni okaże się, czy pański wzrokwróci do normy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl