[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Każdy mag przebywający w granicach Valdemaru będzie wiedział, że jest obserwowany.Jeśli nie jest stąd, albo knuje coś złego, będzie się czuł nieswój.W miarę przemieszczania się w głąb Valdemaru, będzie przyciągał do siebie coraz więcej vrondi i coraz gorzej będzie się czuł.- I dla uniknięcia wykrycia będzie musiał się dość szczel­nie osłaniać - dodała Savil, osunąwszy się na oparcie krzesła całym ciężarem ciała.- Vrondi mają sporą wrażliwość na energię magiczną.A ciekawskie są jak wszyscy diabli.Podej­rzewam, że w tym wypatrywaniu magów do naszych vrondi zaczną dołączać inne, dzikie, choćby tylko dla samej zabawy.- To dobrze.o ile tak będzie.- Lissandra z błęd­nym wyrazem twarzy sięgnęła swym myślodotykiem do sa­mego środka kuli.- Ale to nam nie powie, że mamy naswym terytorium działających magów, chyba że uda ci się przekonać do tego vrondi.- Istotnie mam jeszcze inne plany - przyznał Vanyel.- Chciałbym nakłonić vrondi, żeby na obcych magów na­tychmiast reagowały przerażeniem.skoro są już włączone w sieć, ich przerażenie odczują również heroldowie.Ale tego jeszcze nie dopracowałem.Po pierwsze, nie chcę, aby reagowały w ten sposób na magów heroldów, a po drugie, nie jestem pewny, czy vrondi potrafią odróżniać magów.- Ani ja - odrzekła Savil z powątpiewaniem.- Mnie się wydaje, że wystarczy dać magom odczuć, że są obser­wowani.Kiedy masz coś na sumieniu, już samo to sprawia, że robisz się przewrażliwiony.Gdy rozmawiali, Kilchasowi udało się wreszcie wstać.Teraz wyciągnął rękę w stronę kuli i próbował ją podnieść.Na widok jego miny w momencie, gdy pojął, że nie może tego zrobić, Vanyel zachichotał cicho.- Teraz to jest kamień-serce - usprawiedliwił się.- Jest wtopiony w stolik, a stolik z kolei w kamień pałacu i pokłady skał pod nim.- Och - westchnął Kilchas, z głuchym odgłosem opadając na krzesło.Vanyel opuścił osłony, po czym zwrócił się do jedynej osoby w pokoju, która nie odezwała się jeszcze ani słowem.Oparł się plecami o krzesło i skierował twarz ku Tantrasowi.- I jak? - zapytał.Tantras pokiwał głową.- Jest we mnie, jak nic.Jest tam coś, co przedtem nie było częścią mnie.- A co z ogniskami zapalnymi? - spytał Vanyel.Herold zamknął oczy i w skupieniu ściągnął brwi.- Próbuję myśleć o mapie - powiedział wreszcie, - Idę w kierunku granicy.To jest jak czytanie; kiedy zbliżam się do problematycznych miejsc, odczuwam coś podobnego do mdłości.Założę się, że gdybym miał przed oczami pra­wdziwą mapę, byłoby to jeszcze bardziej precyzyjne.Vanyel westchnął i zwiesił ramiona, poddając się swemu wyczerpaniu.- A więc, udało nam się.- W to nigdy nie wątpiłam - rzuciła Savil.- Ani ja - dopowiedział znajomy głos w głowie Va­nyela.- W takim razie nadszedł czas, kiedy mogę paść na nos; chyba zasłużyłem sobie na to.- Vanyel wstając poczuł ból w każdym stawie.- Chyba wszyscy sobie na to zasłużyliśmy.- Zgadzam się.- Lissandra wstała, idąc w jego ślady.Kilchas dźwignął się sam, ale Savil potrzebowała pomo­cy Tantrasa.Vanyel skierował się do drzwi i otworzył je, pozostawiając innych, by radzili sobie sami.W tym momen­cie był w stanie myśleć tylko o swym łóżku.i o tym, jak bardzo pragnie się w nim znaleźć.Posuwał się ociężale korytarzem prowadzącym do wyj­ścia ze Starego Pałacu i dalej do jego pokoju, ze wszystkich sił starając się nie potykać.Był tak zmęczony, że ktoś mógł­by wziąć go za pijanego, a coś takiego nie przysłużyłoby się reputacji heroldów.- Och, kto wie - zachichotała Yfandes.- Mógłbyś dzięki temu zacząć dostawać więcej zaproszeń na przyjęcia.- Mógłbym.Ale czy byłyby to przyjęcia, na które chciałbym chodzić?- Prawdopodobnie nie - przyznała Yfandes.Dopiero gdy przebył większość drogi dzielącej go od Skrzydła Heroldów, przyszło mu do głowy, że jego łóżko może być jeszcze zajęte.A jednak nie było.Otworzył drzwi, by przekonać się, że jego sypialnia jest pusta, łóżko zaścielone, a po gościu nie ma nawet śladu.Służba wysprzątała już wszystko; w pokoju nie było nic niezwykłego.Vanyel przywarł do framugi, zaskoczony swym rozcza­rowaniem, że młody bard nie został choćby po to, aby umó­wić się na kolejne spotkanie.“Tym razem przy nieco mniejszej ilości wina.”To rozczarowanie było dla niego czymś niepojętym - przecież dopiero co poznał tego chłopca w nocy.Nie wolno mu pozwalać sobie na nawiązywanie bliskich przyjaźni - wszak w kółko sobie to powtarzał.“Każdy, komu pozwolisz się do siebie zbliżyć, stanie się celem ataków albo zakładnikiem - mówił do siebie po raz tysięczny.- Nie możesz sobie pozwolić na przyjaciół, głupcze.Powinieneś być wdzięczny bogom, że chłopak po­szedł po rozum do głowy.Możesz sobie z nim bezpiecznie porozmawiać na dworze.Dobrze wiesz, że po wczorajszym dniu będziesz go tam spotykał co dzień.To powinno ci w zupełności wystarczyć.Zeszłej nocy on nie miał nawet pojęcia, co ci proponuje; przemawiało przez niego wino i uwielbienie dla bohatera.Jesteś za stary, a on za młody.”Ale jego łóżko, gdy rzucił się na nie, wydało mu się bardzo zimne, i bardzo puste.rozdział piątyGdzieś blisko zamknęły się jakieś drzwi.Stefen, dopiero na wpół przebudzony, przeciągnął się, ale gdy jego prawa ręka nie napotkała ściany, szok niespodzianki otrzeźwił go do reszty.Uprzytomnił sobie naraz, że zamiast otynkowanego kamienia, przed oczami ma drewnianą bo­azerię.To była całkiem nieznajoma ściana.Z tego wniosek, że znalazł się w nie swoim łóżku.No cóż, to akurat nie było aż tak niezwykłe.W ciągu ostatnich dwóch lat budził się W wielu łóżkach, i z najróż­niejszymi partnerami.Do niezwykłych natomiast można by­ło zaliczyć fakt, że oto tego ranka obudził się zupełnie sam i wszystko wskazywało na to, że także sam położył się do łóżka.Przetarł oczy i przewróciwszy się na drugi bok, ze zdziwieniem potoczył wzrokiem po pokoju.Za kotarami za­słaniającymi łóżko, na podłodze, jak niemy wyrzut, rozło­żona była wymiętoszona pościel.“Wygląda na to, że jednak rzeczywiście położyłem się sam.O rany.”Obok posłania leżał stosik porzuconych ubrań.Nieza­wodnie była to Biel heroldów.“Więc to nie był sen.” Stefen usiadł i prawą dłonią prze­czesał swe splątane włosy.“Wczorajszego wieczoru na­prawdę znalazłem się w pokoju herolda Vanyela.Skoro on spał tam, a ja tutaj.- Stefen zmarszczył brwi.- Prze­cież on jest shayn.Wiem, że na pewno się do niego zale­całem.Podobałem mu się.Więc co się stało?”Stef wyplątał się z pościeli i ześliznął z łóżka Vanyela.Na stoliku w drugim końcu pokoju, przy fotelach, widniały pozostałości po kolacji poprzedniego wieczoru i dwie puste butelki wina.“Nie byłem aż tak pijany i wiem, co robiłem.Przecież powinno było się udać.Dlaczego się nie udało? To jasne; że on też był wystarczająco zawiany, żeby zapomnieć o tej swojej nieśmiałości.Powinienem być bardziej natarczywy?”Schylił się po swą tunikę leżącą na podłodze i włożył ją przez głowę.Wyglądało na to, że jego buty zniknęły, przy­pomniał sobie jednak, że zdjął je już na początku wieczoru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl