[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do Piurifayne, panie? - spytali Sleet i Tunigorn dosłownie jednym głosem.- Do Piurifayne, do stolicy Zmiennokształtnych w Ilirvoyne.Spotkam się z Danipiur.Wysłucham jej żądań i rozpatrzę je.Wy.- Żaden Koronal w historii nie udał się jeszcze na terytorium Metamorfów - przerwał mu Tunigorn.- Był taki Koronal, owszem - odparł Valentine.- Kiedy zaj­mowałem się żonglerką, byłem w Piurifayne i nawet tam wy­stępowałem.Występowałem przed Metamorfami, przed samą Danipiur.- To przecież co innego - powiedział Sleet.- Żongler może robić, co mu się żywnie spodoba.Kiedy udałeś się miedzy Zmiennokształtnych, nie w pełni zdawałeś sobie nawet sprawę, kim w istocie jesteś, panie.Lecz teraz z całą pewnością jesteś Koronalem.- Pojadę tam.W pielgrzymce pokory, rozpoczynając tym akt pojednania.- Panie! - Głos Sleeta załamał się.Valentine spojrzał na niego z uśmiechem.- Proszę, mów.Przytocz wszystkie argumenty przeciw te­mu planowi.Od tygodni oczekuję długiej, gorzkiej dyskusji z wami trzema, teraz chyba przyszedł na nią czas.Lecz pozwól­cie mi powiedzieć jedno: kiedy już skończycie, i tak pojadę do Piurifayne.- Nic cię nie przekona? - spytał Tunigorn.- Mówimy o nie­bezpieczeństwie, o naruszeniu protokołu, o możliwych wrogich reakcjach politycznych i.- Nie, nie, nie.Nic nie jest w stanie mną wstrząsnąć, tylko klękając przed Danipiur, mogę położyć kres nieszczęściom sze­rzącym się na Zimroelu.- Czy jesteś pewny, panie - zabrał głos Deliamber - że bę­dzie to aż tak proste?- W każdym razie trzeba spróbować.Tego jestem pewien.Nie potraficie zmienić mego postanowienia.- Panie - powiedział Sleet - to Zmiennokształtni czarami pozbawili cię tronu, o ile dobrze pamiętam i ty chyba także.Te­raz świat pogrąża się w szaleństwie, a ty zamierzasz oddać się w ich ręce, w ich własnych, nieprzebytych lasach.Czy wydaje ci się to.- Rozsądne? Nie.Konieczne? Tak, Sleecie, tak.Jeden Koronal mniej czy więcej nie stanowi różnicy.Jest wielu, którzy mo­gą zająć moje miejsce i rządzić równie dobrze, jeśli nie lepiej.Liczy się tylko przeznaczenie Majipooru.Muszę jechać do Ilirivoyne.- Błagam cię, panie.- To ja błagam ciebie - odparł Valentine.- Rozmawialiśmy na ten temat wystarczająco długo.Podjąłem decyzję.- Pojedziesz do Piurifayne, panie - powiedział z niedowie­rzaniem Sleet.- Oddasz się w ręce Metamorfów.- Tak - przytaknął Valentine.- Oddam się w ręce Meta­morfów.KSIĘGA PIĘKNEGO NIEBA1Millilain na zawsze zapamiętała dzień, w którym pojawił się pierwszy z nowych Koronalów, tego właśnie bowiem dnia zapłaciła pięć koron za dwie smażone kiełbaski.Było południe.Szła spotkać się z mężem, Kristofonem, w je­go sklepie na esplanadzie koło Mostu Khyntor.Zaczął się trze­ci miesiąc “braków"; tego właśnie słowa używali wszyscy miesz­kańcy Khyntor: “braki", lecz Millilain w myślach stosowała od­powiedniejsze określenie: “głód".Wprawdzie nie umierało się z głodu - jeszcze nie - ale nikt też nie jadł do syta, a sytuacja pogarszała się z dnia na dzień.Wczoraj wieczorem jedynym ich posiłkiem był poridż, który Kristofon przyrządził z calimbotów i odrobiny korzeni ghumba, dzisiaj zjedzą pudding ze stajji, a jutro.kto wie? Kristofon zaczął przebąkiwać coś o tym, że w Parku Prestimiona łatwo można upolować małe zwierzątka: drole, mintuny, coś w tym rodzaju.Filet z mintuna? Pieczona pierś drola.Później przyjdzie najprawdopodobniej czas na pie­czeń jaszczurczą.Z gotowanymi liśćmi drzewa kabaczkowego zamiast sałatki.Bulwarem Ossiera dotarła do miejsca, w którym przecho­dził on w Trakt Zimru prowadzący ku esplanadzie.Kiedy mija­ła biura Straży, dobiegł ją wyraźny i niezwykle kuszący zapach smażonych kiełbasek.Mam halucynacje, pomyślała.A może śnię?Niegdyś na esplanadzie widywało się kilkunastu, sprzedaw­ców kiełbasek naraz.Od kilku tygodni Millilain nie spotkała ani jednego.Ostatnio trudno było w ogóle dostać mięso, podob­no na ranczach zachodu bydło zdychało z braku paszy, a trans­porty z Suvraelu, gdzie, jak się zdaje, wszystko było w porząd­ku, nie docierały z powodu smoków atakujących statki na naj­bardziej uczęszczanych szlakach żeglugowych.Lecz zapach tych kiełbasek wydawał się najzupełniej au­tentyczny.Millilain stanęła i rozejrzała się wokół, szukając je­go źródła.Tak! Tam!Nie miała halucynacji.Nie śniła.Nieprawdopodobne to i zdumiewające, ale na esplanadzie pojawił się autentyczny sprzedawca kiełbasek, mały, przygięty do ziemi Liimen z po­giętym wózkiem; długie, czerwone kiełbaski wisiały, nabite na rożen, nad gorącymi węgielkami.Stał tak sobie, jakby nigdy nic.Jakby nie było “braków".Jakby sklepy z jedzeniem otwar­te były dłużej niż trzy godziny dziennie; ostatnio mniej więcej tyle zajmowało wyprzedanie całego towaru.Millilain pobiegła.Inni także zaczęli biec.Ze wszystkich stron ludzie pędzili w kierunku handlarza, jakby rozdawał dziesięciorojalówki.Oczywiście to, co miał do sprzedania, było cenniejsze niż najpiękniej lśniąca srebrna moneta.Biegła, jak jeszcze nigdy w życiu, machała rękami, wyso­ko podnosiła nogi.Co najmniej setka ludzi galopowała pędem w stronę Lumena i jego wózka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl