[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanów się spokojnie.Namyśliłeś się już?- Nie, nawet nie zacząłem jeszcze nad tym pracować.Azzie powściągnął swą niecierpliwość.- W porządku, zastanawiaj się, jak długo chcesz.Zawołaj mnie, gdy będziesz gotowy.Glista nie odpowiedziała.- Tak będzie dobrze? - zapytał Azzie.- Co będzie dobrze?- Że powiadomisz mnie, kiedy się zdecydujesz.- Brzmi to rozsądnie - stwierdziła dżdżownica.- Ale nie rób sobie nadziei na zapas.- Nie martw się.Będę czekał.I Azzie czekał, obracając Kołem Pracy.Słyszał dżdżownicę poruszającą się bardzo cicho po pieczarze, czasem na jej powierzchni, czasem grzebiącą pod ziemią i skałami.Czas mijał, ale Azzie nie był w stanie określić, ile to wszystko trwało.Zdawało mu się, iż diabelnie długo.Co było dokuczliwe, to to, iż Azziego zaczęła świerzbieć skóra na klatce piersiowej.Swędzenie jest nadzwyczaj irytującą rzeczą, kiedy obie ręce ma się przywiązane, jakby się było rozpiętym na krzyżu! Szukając ratunku, Azzie stwierdził, iż wyginając się maksymalnie do tyłu, może sięgnąć swędzącego miejsca ogonem.Teraz podrapał się bardzo ostrożnie, ponieważ chwost miał niezwykle ostro zakończony.To było cudowne! Ale jednocześnie natrafił na coś, co i przeszkadzało mu w osiągnięciu pełnej satysfakcji z tego czochrania się.Zbadał ostrożnie zawadę końcem ogona.Tak, coś tam było.Owinął przedmiot chwostem i odsunął dalej od twarzy, by mógł to zobaczyć.Rzecz miała kilka cali długości i zdawała się być z metalu.- Ciągle myślę - powiedziała dżdżownica.- To dobrze - pochwalił Azzie.Pochylił głowę i chwycił sznur, na którym wisiało jego znalezisko.Chowając uprzednio szpony dla uzyskania lepszego kontaktu czuciowego, dotknął go opuszkami palców.Wyglądało toto na klucz.To był klucz od jego Chateau! Teraz Azzie przypomniał sobie, iż z przezorności zawiesił sobie na szyi zapasowy, by mieć go zawsze przy sobie bez względu na to, ile razy by się przebierał.Był to dosyć zwyczajny klucz, ale miał w środku swej główki czerwony klejnot.Wewnątrz, jak pamiętał, znajdowało się małe zaklęcie, które trzymał tam, zapomniawszy o nim.- Jak się nazywasz i do czego służysz? - spytał teraz zaklęcia.- Jestem Dirigan i otwieram przejścia - z czerwonego kamienia dobył się cieniutki głosik.- Jejku, to wspaniale! - ucieszył się Azzie.- Poradziłbyś sobie z moimi więzami?- Niech no rzucę okiem - powiedział Dirigan.Azzie przesunął klucz ponad swymi spętanymi dłońmi.Światło we wnętrzu klejnotu pulsowało łagodnie, rzucając wokół czerwonawe błyski.- Myślę, że dam sobie z tym radę.Klejnot rozbłysnął gwałtownie i zgasł; więzy opadły.Ręce Azziego były wolne.- Wyprowadź mnie stąd teraz.- Ja nadal myślę - powiedziała dżdżownica, wznosząc swój tępy łeb.- Nie mówiłem do ciebie - powiedział Azzie.- To dobrze, ponieważ jeszcze się nie zdecydowałem.- Też mi coś - zamruczał Azzie.Mając wolne ręce, poczuł się silny i zdolny do działania.Najpierw zszedł z koła; niech deszcz smoczych gówien pada sobie równo - jego nie ma już na ich drodze.- Teraz - powiedział - trzeba znaleźć drogę do wyjścia.Dirigan, poświeć trochę.Klejnot zapulsował jaśniej, rzucając cienie na ściany pieczary.Azzie ruszył przed siebie, aż dotarł do rozgałęzienia dróg.Miał do wyboru pięć różnych kierunków.- Którędy powinienem iść? - zapytał zaklęcia.- A skąd ja mam wiedzieć? - odparło.- Jestem tylko małym zaklęciem i właśnie się wyczerpałem.I światło zgasło.Azzie słyszał co nieco o podziemnych labiryntach trolli kryjących w sobie wielkie niebezpieczeństwa.Często w podłogach tuneli znajdowały się zapadnie, przez które można było wpaść do znajdujących się poniżej wilczych dołów - cuchnących przestrzeni wypełnionych wszelkiego rodzaju plugastwem.Gdyby obsunął się do jednego z nich, mógłby się nigdy stamtąd nie wydostać.Najgorsze w tej ewentualności było to, iż Azzie, jak wiele innych demonów, był praktycznie nieśmiertelny; mógł zatem - gdyby nikt nie przyszedł mu z pomocą - tkwić w najgłębszej otchłani przez wieki, może nawet na zawsze, żywy lecz zanudzony na śmierć.Słyszało się wszak historie o demonach pogrzebanych żywcem przez takie czy inne nieszczęśliwe wypadki.Wiele z nich po dziś dzień tkwiło w podziemnych pułapkach, w których znajdowały się od jeszcze wcześniejszych czasów.Azzie ruszył przed siebie.Usłyszał szelest dżdżownicy Eltona, który powiedział:- To nie jest dobra droga.Azzie odstąpił wstecz.- Nadal nie zdecydowałem się, czy mam ci pomóc, czy też nie.- Lepiej by było, gdybyś zrobił to jak najszybciej.Moja oferta nie obowiązuje bezterminowo.- W porządku - powiedział Tom.- Sądzę, że ci pomogę.Idź tym tunelem najbardziej na prawo od ciebie.I Azzie posłuchał go.Jak tylko wkroczył do skalnego korytarza, ziemia usunęła mu się spod stóp.Spadał.Miał tylko tyle czasu, by krzyknąć:- Powiedziałeś, że ten chodnik jest bezpieczny!- Skłamałem! - zawołała dżdżownica [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl