[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do komnaty, w której zbierała się rada pod przewodnictwemksięcia, powrócili dobrą godzinę póź-niej.W tym czasie ciało Bledriego ap Rhysa spoczęło wkaplicy, oddane w pieczę książęcego kapelana.Nie udało sięuzyskać żadnych więcej informacji na podstawie wyposażeniakwatery, w której zginął.Nie znaleziono też żadnej broni.Widoczna była jedynie smuga krwi, zadana nieboszczykowirana okazała się zaś wąska i precyzyjna.Nietrudno byłodokonać takiego czynu, jeśli ofiara leżała bez zmysłów wzasięgu ręki mordercy.Bledri najprawdopodobniej wcale nieczuł, że zabiera go śmierć.— Nie był szczególnie lubianym człowiekiem — mówiłOwain, gdy zbliżali się do dworu.— Wielu miało do niegopretensję, że przybył tutaj i zachowywał się w sposóbnietaktowny.To była prowokacja, po której niejeden był bliskirzucenia się na aroganta.Ale zabójstwo? Czy któryś z moichludzi posunąłby się aż tak daleko, wiedząc, że Bledri jest moimgościem?— Ten człowiek musiałby być naprawdę rozwścieczony —odrzekł Cadfael.— Zadanie ciosu zabiera tylko krótką chwilę,podobnie jak i niewiele czasu potrzeba, by zapomnieć o całymzdarzeniu.Bledri zyskał wielu wrogów, nawet wówczas, gdyrazem podróżowaliśmy.— Imiona tych ludzi nie powinny byłyzostać ujawnione za żadną cenę, lecz Cadfael wciąż miał wpamięci morderczy błysk w oku kanonika Meiriona, któryujrzał poufałość między Bledrim a jego córką.Nieobliczalnezachowanie mogło jednak spowodować koniec karierykanonika, czego ten z pewnością nie chciał ryzykować.— Otwarta zwada nie byłaby tajemnicą— rzekł Owain.— Jazaś z pewnością bym temu zaradził.Nawet jeśli śmierć byłanastępstwem kłótni, wina nie leży tylko po jednej stronie.Bledri prowokował nienawiść.Ale to, że ktoś poszedł do jegokwatery i wywlekł go z łóżka, by zabić? To coś zupełnieinnego.Weszli do sali posiedzeń.Wszystkie oczy skierowały się wich stronę.Wśród zebranych byli także Marek i Gwion.Staliblisko siebie, milcząc, jak gdyby to, że odkryli czyjąś śmierć,połączyło ich więzią, oddzielając jednocześnie od mężczyznzgromadzonych wokół stołu.Hywel wrócił wcześniej niż jegoojciec, przyprowadzając ze sobąjednego z posługaczykuchennych, potarganego, ciemnego chłopaka, o oczachpodpuchniętych z niewyspania.Wiadomość o nagłej tragicznejśmierci przywróciła mu jasność umysłu i miał do powiedzeniapewną drobną rzecz z nią związaną.— Panie mój — rzekł Hywel — młody Meurig jest ostatnim,który przechodził obok kwatery Bledriego.Powie ci, cowidział.Jeszcze tego nie uczynił, gdyż czekaliśmy na ciebie.Chłopak zaczął mówić całkiem śmiało.Cadfaelowiwydawało się, że nie jest całkiem przekonany o ważności tego,co ma do przekazania, jednakże mówienie sprawiało muwyraźną przyjemność.Decyzję o wadze informacji i tak miałpodjąć książę.— Panie mój, nim skończyłem pracę, było już po północy.Udawałem się na spoczynek.Wszyscy inni już to zrobili,szedłem więc sam.Nie widziałem ży-wej duszy aż do chwili, gdy mijałem trzecie drzwi w rzędziekwater, gdzie, jak mi teraz powiedziano, przebywał Bledri apRhys.W drzwiach stał mężczyzna i zaglądał do wnętrzapomieszczenia Trzymał rękę na ryglu.Kiedy usłyszał, żenadchodzę, zamknął drzwi i ruszył wzdłuż alei.— W pośpiechu? — zapytał żywo Owain.— A możeukradkiem? W ciemności mógł się prześliznąć nierozpoznany.— Nie, panie mój, nic z tych rzeczy.Po prostu, zamknął drzwii poszedł aleją.Nie zdziwiło mnie to.A on wcale nie starał siębyć niewidoczny.Powiedział mi „dobranoc", gdy mnie mijał.—- A ty odpowiedziałeś mu?— Oczywiście, panie mój.— Powiedz zatem, kim był ów człowiek — rzekł Owain —ponieważ, jak mniemam, znasz go dostatecznie dobrze, bypodać jego imię.— Tak, panie.Wszyscy na twym dworze w Aberze znają go iszanują, choć przybył do dworu jako obcy, przywiedziony tuspod Deheubarth przez panicza Hywela.Był to Cuhelyn.Wokół stołu podniósł się lekki szum.Wszystkie głowyzwróciły się w stronę Cuhelyna i wszystkie oczy na nimspoczęły.Ten zaś siedział nieporuszony, zdając sobie sprawę,że znalazł się w centrum zainteresowania.Jego brwi uniosły sięw wyrazie zdziwienia, a może i lekkiego rozbawienia.— To prawda — powiedział wprost.— Mogłem powiedziećto sam, ale o ile mogłem wcześniej przy-puszczać, a wiem teraz, w kwaterze nieboszczyka pojawili siępo mnie jacyś inni ludzie.A na pewno jeden człowiek.Ten,który bez wątpienia ostatni widział Bledriego przy życiu.Aleto nie byłem ja.— Jednakże nie powiedziałeś nam o tym ani słowa — rzekłcicho książę.— Dlaczego?— To prawda — przyznał Cuhelyn.— Raz byłem już gotówto zrobić, lecz w końcu nie rzekłem nic.Prawda jest taka, żechoć myślałem o śmierci tego człowieka, nigdy go nawet nietknąłem.Kiedy brat Cadfael przybył z wieścią^ że znalazłnieboszczyka, poczułem się w jakiś sposób winny.Tak, zna-lazłem się w sytuacji, gdy byłem z nim sam i gdy miałemokazję zabić Bledriego, ale nie jestem jego mordercą!— Dlaczego poszedłeś do jego kwatery, i to o tak późnejporze? — zapytał Owain, nie dając po sobie poznać, czywierzy opowiaćci Cuhelyna, czy też nie.— Poszedłem tam, by stanąć z nim twarzą w twarz.Zabić gow śmiertelnym pojedynku.Dlaczego o tej porze? Ponieważminęło sporo czasu, nim nienawiść przybrała na sile w takimstopniu, iż mogłem podjąć decyzję o zabiciu człowieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl