[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejsce byłonad wyraz piękne  obraz cichości i spokoju.Stryj łamanym rosyjskim językiem roz-pytywał o krewnych w Rosji.Piotr szeroko opowiedział wszelkie szczegóły. Jak stryjowi wiadomo  mówił  Piotr w randze sztabs-kapitana umarł na Kau-kazie.Był bezżenny.Po zmarłym w powstaniu polskim młodszym jego bracie, Janie,zostałem ja jeden oraz młodsza od tamtych dwu braci ich siostra a moja ciotka, Nata-lia.Wyszła za mąż za bogatego obywatela Nietymkina.Mieszkają w penzeńskiej gu-berni.Po śmierci mojego ojca dar dla dziada za węgierską kampanię, majątek równieżw penzeńskiej guberni, został cofnięty.Na szczęście ciotka po mężu, który już nieżyje, odziedziczyła duży majątek.Dzieci tam mnóstwo u Nietymkinów. Dzieci wychowane po rusku? No, oczywiście! To iście rosyjscy ludzie. Majątek, mówisz, duży? Majątek duży.Gospodaruje u ciotki Niemiec Ludwig. A bywałeś tam u nich? Jakże! Spędzałem każde wakacje przez cały czas pobytu w korpusie i w szkoleartylerii.32  Cóż dzieci, dobre? Nie można powiedzieć.Jeden był ze mną w korpusie, tylko niżej, Borys. WieraLeontiewna w Maryjskim Instytucie, ładna dziewczyna. A ciotka? Jakiż z nią twój stosunek? Ciotka była dla mnie dobra, choć to na ogół sroga dama.Kiedy się zjawia w Pe-tersburgu, nie tylko krewnych trzyma w łapie.Wszyscy muszą tak chodzić, jak onakaże.A czy stryjaszek nie zna ciotki Natalii? Nie znam  sucho odrzekł stryj Michał. Jak to? Zupełnie? Zupełnie.Po chwili stryj Michał dorzucił: Widzisz, kochany kuzynie, my już należymy do innych narodów, nie tylko doinnych gałęzi rodzinnych.Strzepnął palcami i zamilkł.Od strony folwarku doleciało echo chóralnego śpiewu.Piotr nastawił uszu.PanMichał machnął ręką i ciągnął swego gościa dalej, za staw, na suche łąki, popod zbo-ża.Ale śpiew był tak rozgłośny, że Piotr przystanął.Nie znał tej melodii, nie słyszałjej nigdy.Z miejsca, gdzie się zatrzymali, widać było w poprzek stawu i gumna roz-warte wrótnie stodoły folwarcznej i skupiony wewnątrz tłum młodzieży. Co to oni tam robią?  spytał Piotr ciekawie, wskazując na ową stodołę. Tak, ot.Dobre obydwoje dzieci, uważasz.Uczą wiejską łobuzerię, wykładająróżne pożyteczne wiadomości.Szkół u nas nie ma, więc tak, ot. A dlaczegóż szkół nie budują?  pyta Piotr. Dlatego, że nie wolno  dobrotliwie jak zawsze wytłumaczył stryj Michał.Oddalili się znacznie od zabudowań.Weszli suchymi ścieżkami na łąki, potem wzagaja brzozowe nad strumykami, w poprzek łąk dążącymi ku rzece.Równe łąki byłyjuż pokoszone i ścięty potraw nowe już puszczał pióra.Stamtąd, z daleka, widać byłodworek w Cierniach nad stawem, jak się wszystek odbijał w gładkiej toni ze swymiwyniosłymi drzewami, które nad jego dachem chyliły się łagodnym kłębem koron.Stali obadwaj w milczeniu, w bezwzględnej ciszy tego obszaru.Piotr spojrzał nastryja Michała i poczuł doń głęboką sympatię.Chciałby mu to był jakoś wyrazić, ja-koś tego dowieść, ale wstydził się podobnego afektu.Więc się tylko nastawił chmur-nie i patrzył w dal.Leniwie wracali ku domowi.Wieczór się zbliżał.Lekka mgła wy-stępowała nad staw i przyległe doń zarośla.Kama i Wiktor wyszli na spotkanie  ku-zyna. Stodołę mi kiedy spalisz tą twoją latarnią. mruknął do syna stryj Michał. Wody tu Pan Jezus nie poskąpił, to się ogieniaszek zaleje w nagłym razie.Potemmożna będzie wziąć pełną asekurację  i  partia ! Tak, tobie zawsze w głowie frazesy. Jako że się na adwokata  obuczam.A stodoła teraz pusta jak frazes  przednó-wek w niej widać nieuświadomionym okiem.Ani cebulki, ani w co wkrajać! Dosko-nale się w niej naukowe pewniki rozlegają.Już też, papuś dobrodziej, jesteś bogaczcwany  no! Kuzynko Kamo  mówił Piotr  muszę już jechać.Nie wytłumaczyłaś mi tej pio-senki, coś ją śpiewała. A nie.I nie wytłumaczę. Tłumacz sobie sam. mruknął Wiktor skręcając w palcach grubego papierosa.Piotr był trochę dotknięty tym, co mu ci obydwoje mówili.Trochę zresztą był za-niepokojony w sobie, jakiś jakby skompromitowany.Ci troje byli tacy spokojni, pew-ni każdego swego kroku na tym skrawku nieurodzaju, wyrw i dziur.I Piotr był pe-33 wien siebie, ale tych ludzi jakoś przez skórę polubił.Pośpieszył do dworu, zażądał,żeby mu osiodłano  Grzywacza , który z przebiegłym pośpiechem chrupał cudzątrawę.Przyprowadzono również i kasztankę.Piotr wskoczył na siodło  Grzywacza ,a kasztankę poprowadził jako luzaka.Jechał pod górę popędzając konie.Na szczyciezatrzymał się i długo patrzył na tę okolicę.Wieczorem już przycwałował do Opłaka-nego.Wchodząc na ganek ogrodowy zastał tam dziadka generała, starym obyczajem ku-rzącego fajkę na długim cybuchu.Zwiatła nie było w tym ganku oszklonym, więcstarca ledwo było widać.Wkrótce nastał mrok zupełny.Obadwaj siedzieli w milcze-niu.Piotr widział tylko żar w fajce starego pana.Marzył o życiu, które tu zobaczył.W oczach miał korowód osób, gmatwaninę pospolitych zdarzeń, w której każdyszczegół wbił się w pamięć z nadzwyczajną wyrazistością.Miał zamiar wyjść doogrodu i chodzić po alejach do póznej nocy.Przez uszanowanie dla dziadka nie ruszałsię czekając, aż staruszek sam się oddali.Fajka starego generała zgasła.Milczenietrwało.Piotr sądził, że może dziad zasnął w fotelu.Generał Rozłucki nie spał.Rzekłpo rosyjsku: Piotruś  a ty ojca pamiętasz? Nie. odrzekł Piotr po namyśle. Coś jak we mgle.Mam czasem w myśli je-go oczy.Mgliste, niebieskie oczy. Niebieskie.A ty wiesz, jak to tam z nim było? Nie. Chcesz wiedzieć? Owszem.Generał znowu umilkł.Zdawało się Piotrowi, że się rozmyślił i nic nie powie.Wpewnej chwili starzec poruszył się w fotelu i począł wyraznie, twardo, ze wszelkimiszczegółami opowiadać historię rozstrzelania Jana Rozłuckiego.34 IVW kilka dni pózniej Piotr wyruszył do miasta dla objęcia służby w baterii artyleryj-skiej, do której był przeznaczony.Dziadek generał wybrał się z nim w celu załatwie-nia swych spraw prywatnych, ale również z zamiarem przedstawienia krewniaka ge-nerałowi dowodzącemu, którego znał z lat dawniejszych.Kiedy wyjeżdżali z bocz-nych, opłakańskich dróg i docierali do szerokiego traktu, stary pan wydał furmanowipolecenie, żeby jechał nie drogą zwykłą, czyli gościńcem, lecz inaczej.Na rozstajudróg kazał skręcić w lasy i przedrzeć się wprost przez góry.Woznica w głowę zacho-dził, co to za droga tak niezwykła, i jawnie mruczał pod nosem o niepotrzebnym za-męczaniu koni, o niebezpieczeństwie grożącym resorom starego pojazdu.Generał ka-zał mu milczeć i jechać według rozkazu.Sługa spełnił ten rozkaz.Gdy po przebyciugóry wyjechali z głuchych lasów, ukazały się przestwory nie zalesione i nieuprawne,pastwiska i mokradła na pół zarosłe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl