[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”Odeszła chęć wypicia setki.Miałem ważną sprawę do Mietka.Powiedziano mi, że poszedł z kolegami do restauracji.Gdy wszedłem, przy stoliku siedziało sześciu mężczyzn, wszyscy zalani w „trupa”.Wiedziałem już, że swojej sprawy nie załatwię.- Siadaj - zapraszał Mietek - podsuwając wolne krzesło od innego stolika.Napijesz się kawy.- Proszę bardzo.Mietek zamówił kawę.Tymczasem któryś podsuwa mi pół szklanki wódki.- Dziękuję, nie piję - mówię lakonicznie:- Co, kolega Mietka i nie pije? Mieciu, jakich ty masz kolegów? Mietek spojrzał pijanym wzrokiem na kolegę, na wódkę, na mnie, zabrał do siebie szklankę z wódką mówiąc z pijackim grymasem na twarzy:- Jemu nie nalewajcie.Jak który będzie go namawiał, dostanie w mordę - a jak on wypije, to też dam mu w mordę.Dwa lata nie pije-powiedział jakby sam do siebie.- Czy pan nie był wczoraj trochę po wódce? - zapytała koleżanka w pracy.- Skąd pani to przyszło do głowy?- Bo tak niewyraźnie pan wyglądał.Pomyślałam, że znów zaczyna się picie.Zaprzeczyłem, wyjaśniając, że źle się czułem i miałem podwyższoną temperaturę.Wiedziałem, że mi nie wierzy.- Niech pan mi szczerze powie - pytał kierownik kadr w Centrali - pije pan wódkę?- Nie.Trzy lata mija, jak nie piję wcale.- Tak mi mówiono, ale powiem panu otwarcie: nie wierzę.Pan za dużo pił na to.żeby przerwać.A jednak.Trzy lata nie piję.Na pijanych patrzę z litością, jak na ludzi chorych i nieszczęśliwych.Każdy przypomina mi o tym, że tak niejeden raz Wyglądałem.Są jeszcze tacy, którzy namawiają do picia, inni nie namawiają i nie pozwalają namawiać.Większość natomiast nie daje wiary zapewnieniom o abstynencji.Kiedy wreszcie uwierzą? Po czterech, po sześciu latach?Kiedy wreszcie uwierzą, że pętla nie musi się zaciągnąć, jeśli jest w człowieku ambicja?!7 KTO WINIEN?- Kiedy pan „nabrał wody”? - zapytał doktor po prześwietleniu, następnego dnia po przyjściu do sanatorium, w styczniu 1956 roku.- Jest płyn? - zapytałem zdziwiony.- Nic o tym nie wiedziałem.W ostatnich dniach przed przyjściem gorączkowałem trochę, ale nie myślałem, że to płyn.- Będziemy się starali wysuszyć - mówi doktor.- A jak się nie uda? Potrafiłbym sam zlikwidować.- W jaki sposób?- Wódką.Już trzy razy tym sposobem likwidowałem płyn.- Jeśli pan już dobrze wie, możemy pogadać.Tak.Alkohol ma to do siebie, że pochłania płyny - mówi doktor.- Ale - dodaje po krótkiej przerwie: - tej metody lekarz nie ma prawa pacjentowi radzić.Potrzebna końska dawka.Pacjent napije się wódki, dostanie krwotoku i wysiadka.Kto wtedy będzie ponosił winę? Doktor, bo zalecił taką kurację.W pokoje leżę na dodatkowym łóżku, tzw.przystawce.Pacjent, który tego dnia miał być wypisany, pozostał, ponieważ nastąpiło raptowne pogorszenie w jego stanie zdrowia.Wobec tego do pokoju wstawiono dla mnie dodatkowe łóżko.Było ono niższe i mniejsze niż normalne.Siatka była rozluźniona, spałem w nim jak w hamaku.Nie otrzymałem też szafki przyłóżkowej, bo już nie było na nią miejsca.Łóżko stało przy szafkach z ubraniami, więc gdy który chciał dostać się do szafy, musiał odsuwać moje łóżko.Tym razem trafiłem w pokoju na „drętwe” towarzystwo.O kilka godzin wcześniej przyszedł do tego pokoju inny nowy chory, z zawodu kierowca samochodowy.Rozmawialiśmy tylko ze sobą, bo reszta żyła swoim życiem.Tamci leżeli razem już kilka miesięcy.Nieraz dobrą, innym razem złą stroną Życia w sanatorium jest to, że chorzy w pokoju się zmieniają.Jedni wychodzą, a na ich miejsce przychodzą inni.W pokoju zastać można samych równych i zgranych ze sobą chłopaków, a w ciągu miesiąca pięciu może wyjechać i na ich miejsce przyjdą „ciućmoki”, „gręzy” i „zgryzoły”.Tym razem trafiłem do „ciućmoków”.Rozmawiali tylko ze sobą, a Janka-szofera i mnie nie dostrzegali.„Proszę, niech pan się poczęstuje ciasteczkiem”.„Czy pan czytał dzisiejszą gazetkę?” Wciąż tylko zdrobniałe słowa i tytułowania.Ale przecież z ludźmi trzeba żyć.Zacząłem włączać się do rozmów.Gdy pytałem o coś, odpowiadano mi zdawkowo w kilku słowach.Gdy włączałem się do prowadzonej rozmowy, udawali, że nie słyszą.„Czekajcie - pomyślałem jak wy mnie nie widzicie, to już postaram się, żebyście mnie poczuli”.Każdy otrzymywał do własnego użytku nóż, widelec i łyżkę, które zabieraliśmy do stołówki.Do ich przechowywania otrzymaliśmy małe płócienne woreczki.Od czasu do czasu brałem coś do zjedzenia i sięgałem na przykład po nóż, lecz woreczek brałem za dno i sztućce wysypywały się na podłogę robiąc duży hałas.Wtedy zbierałem je i znów nóż lub łyżka wylatywały mi z ręki.Gdy raz podnosiłem celowo upuszczoną łyżkę-łyżka robiła najwięcej szumu-zwróciłem się grzecznie do „ciućmoków” pytając:- Przepraszam, czy można zakląć?- Nie, nie, nie, nie! - zawołali równocześnie.- Szkoda.Myślałem, że chociaż będę mógł sobie powiedzieć to i to, i to - odrzekłem tak samo grzecznie, akcentując tylko ostatnie słowa.Zacząłem się zastanawiać, dlaczego większość drak mam z ludźmi „utytułowanymi”.Czyżby jakiś kompleks „antyinteligencki?” Myślę, że chodzi tu o co innego.„Utytułowani”, w specjalnych warunkach życia w gromadzie: obóz, sanatorium, trzymają się razem tworząc zwartą, solidarną grupę przeciw „obcym”.Obydwie strony patrzą na siebie nieufnie.Ale kiedy znikną podstawy nieporozumień, dopasowują się do siebie i poprzednia niechęć często zamienia się w przyjaźń.Mnie samemu, ze względu na impulsywny charakter, najczęściej zdarzało się zaczynać dzisiejsze przyjaźnie z „utytułowanymi” od drak i „rozróbek”.Powoli życie w pokoju zaczęło się stabilizować.„Pan redaktor” po trzech dniach zaczął ze mną rozmawiać, „pan inżynier” zaczął być nawet serdeczny.Tylko „pan major” ciągle mnie nie widział.Często leżał na wznak z rękami złożonymi na piersiach i godzinami nie ruszał się, tylko nieruchomym wzrokiem patrzył w sufit.Gdy jednego dnia tak patrzył, w sufit, żal mi się go zrobiło, więc żeby przerwać ten stan, zapytałem grzecznie:- Co pan taki smutny, panie majorze? - Major poderwał się, usiadł na łóżku i wrzasnął z wściekłością: - A co to pana może obchodzić! Nie dość, że hałaśliwie się zachowuje, to jeszcze pyta: „Co pan taki smutny”.Zgłupiałem na moment, ale już po chwili odpowiedziałem pytaniem:- Czy zna pan warszawską przeróbkę bajki o myszce i żółwiu? - i nie czekając na odpowiedź zacytowałem: - „Żałowała myszka żółwia,, że w skorupce siedział.Mam cię w d., łajzo głupia, żółw jej odpowiedział”.Teraz to samo - mówiłem dalej.- Ja do niego z sercem, a on do mnie z twarzą.Pożałuj takiego - to cię jeszcze opatyczy.Wieczorem „pan redaktor” powiedział, że chciałby ze mną porozmawiać.Wyszliśmy na korytarz i „pan redaktor” prosił mnie, żebym się nie gniewał na „pana majora”.Jest to człowiek, który przeszedł tragedię życiową, ma zszarpane nerwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl