[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co pan widzi, Shannon? - szepn¹³ Mannock.Peter nieco przymru¿y³ oczy, przes³oni³ je daszkiem d³oni.- Japoñczycy - odpowiedzia³ po namyœ³e.- Z ca³¹ pewnoœci¹ Japoñczycy.Mannock skin¹³ g³ow¹.- Tommy! Przespaceruj siê, policz „¿ó³tków”.Ale ostro¿nie.Tommy, bez wsypy i bez strzelaniny.Nie pchaj siê do miasta, przepytaj ludzi w polu.Tommy bez s³owa zdj¹³ koszulê, odpasa³ pistolet i wrêczy³ go Tannerowi, z przegubu jednej d³oni odpi¹³ zegarek, z przegubu drugiej kompas na skórzanym pasku.Przesun¹³ siê krzakami nieco w bok, a potem, zerwawszy narêcz jakichœ liœci i po³o¿ywszy je na ramieniu, œmia³o wyszed³ na pole.Wygl¹d jego nie ró¿ni³ siê niczym od wygl¹du pracuj¹cych Jawajczyków.Widzieli go przez chwilê, jak beztrosko, swobodnym i wolnym krokiem maszerowa³ miedz¹, mijaj¹c krajowców, potem znik³ z oczu za niewielkim bambusowym gajem.- Tommy zna siê na tego rodzaju robocie - poinformowa³ z dum¹ Mannock.W pó³ godziny póŸniej Tommy wychyn¹³ z g¹szczu bezszelestnie jak duch.Przykucn¹³ obok Mannocka i zda³ raport.W Tarakuk od dwóch tygodni stacjonowa³a kompania piechoty w sile dwustu piêædziesiêciu ludzi.Wyposa¿ona by³a w dodatkowy pluton ciê¿kich karabinów maszynowych, Ale dzisiejszego dnia o œwicie wiêkszoœæ Japoñczyków poœpiesznie opuœci³a miasteczko.Podobno otrzymali wiadomoœæ o jakiejœ partyzanckiej akcji w okolicach Merak.- Nasza ostatnia wyprawa - mrukna³ Mannock.- Oczywiœcie - odparl Tommy.W Tarakuk pozosta³o zaledwie oko³o piêædziesiêciu ludzi, dowodzonych pzez jednego oficera.Pnniewa¿ z Tarakuk do Merak nie wiod³a ¿adna bita droga, wiêc Japoñczycy pozostawili ciezarówki i wymaszerowali na piechotê.By³a to okolicznoœæ bardzo pzychylna, bowiem trudno by³o spodziewaæ siê powrotu kompanii przed wieczorem nastepnego dnia, a mo¿e nawet jeszcze póŸniej.Tommy zddo³a³ wywiedzieæ siê, ¿e w okolicy nie stacjonowa³a ¿adna inni jednostka, a okupowane przez Japoñczyków lub wybudowane przez nich lotniska po³o¿one by³y daleko, we wschodniej stronie.- Za³oga obozów? – spyta³ Mannock.Tommy wzruszy³ ramionami.- Nie jestem wszechwiedz¹cy – burkn¹³, wci¹gaj¹c koszulê i dopinaj¹c sprz¹czki zegarka oraz kompasu.- O ile wiem, mêskiego obozu pilnuje kilkudziesiêciu ¿o³nierzy, ¿eñskiego kilkunastu.- Dok³adnie?- Nie wiem.Mannock podniós³ sie ostro¿nie.- Idziemy do obozów.Musimy sie tam rozojrzeæ.- Ryzykowna zabawa - stwierdzi³ obojêtnie „Tiger”.- Wszystko jest tutaj ryzykowne! - rozgniewa³ siê Mannock.- ProwadŸ., Tommy!Do obozu jeñców dotarli tu¿ przed zmierzchem.Wiod³a tam z Tarakuk dosyæ szeroka, ale nie brukowana droga, wij¹ca siê zygzakowato najpierw pomiêdzy ry¿owymi polami, potem wpadaj¹ca w kokosowy las i dalej w gêst¹ d¿unglê, by wreszcie wywieœæ na obszern¹ polanê.Zwiadowcy, posuwaj¹cy siê g¹szczem równolegle do drogi, przystanêli na skraju d¿ungli i lustrowali teren wzrokiem.Tym razem porzucono myœl wys³ania Tommy'ego na bli¿sze rozpoznanie, by³oby to zbyt niebezpieczne i lekkomyœlne, bowiem doko³a obozów nie widaæ by³o ¿adnego Japoñczyka i obecnoœæ Tommy’ego wyda³aby siê wielce podejrzana.Na polanie, w dwóch niewielkich „klatkach” z drutu kolczastego, gnieŸdzi³y siê setki ludzkich postaci, siedz¹cych lub le¿¹cych na go³ej ziemi pod otwartym niebem.Widok by³ tak znajomy, ¿e Peter mimo woli zacisn¹³ piêœci.- Tutaj trzeba by³o przyjœæ - szepn¹³ do siebie.Nieco z boku, o kilkadziesi¹t metrów od ogrodzenia jednego obozu, sta³y trzy drewniane baraki nale¿¹ce do japoñskiej za³ogi.Jaki by³ jej stan, jakim dysponowa³a uzbrojeniem - tego zwiadowcy nie zdo³ali stwierdziæ.Pomiêdzy barakami krêcili siê ¿o³nierze, wychodzili lub wchodzili do wnêtrza.Z komina niewielkiej szopki - obozowej kuchni - unosi³o siê pasemko dymu.W naro¿nikach obu „klatek”, na bambusowych platformach, tkwili stra¿nicy, uzbrojeni, jak dostrzeg³ bystrooki lotnik, w automatyczne pistolety.Przed bramami przechadzali siê wartownicy, doko³a polany kr¹¿y³y patrole.Ca³oœæ byla dobrze strze¿ona i zabezpieczona przed jakimkolwiek napadem.- Paskudna sprawa - westchn¹³ Mannock po d³u¿szym milczeniu.- Hm, obejrzymy to z drugiej strony.Jazda!Wykonali szerokie pó³kole, znaleŸli siê po przeciwleg³ej stronie polany, w pobli¿u japoñskich baraków.Przeczo³gali siê na sam skraj d¿ungli, pawoli wysunêli g³owy.Co teraz? - szepn¹³ Tanner.Mannock uciszy³ go ruchem d³oni.- Cierpliwoœci, Geoff.Minê³o piêæ minut, dziesiêæ, piêtnaœcie.S³oñce stoczy³o siê za wysmuk³e korony kokosów i gumowców, ukry³o za horyzontem.Œciemnia³o siê szybko, na platformach i przed barakami rozb³ys³y elektryczne œwiat³a.W mêskiej „klatce” powsta³o poruszenie, rozleg³y siê podniecone g³osy, a potem huknê³o kilka karabinowych wystrza³ów, po których ktoœ zaniós³ siê przera¿aj¹cym rykiem, przechodz¹cym stopniowo w jêk i rzê¿enie.Z drugiej „klatki” dosz³y g³uche odg³osy pa³ek i przejmuj¹ce zawodzenie kobiet.- Wieczorny apel - szepn¹³ zd³awionym g³osem Peter.- Bloody bastards! - warkn¹³ Tanner przez zêby.Mannock uciszy³ ich gniewnym gestem.Lez¿³ ci¹gle bez ruchu, wpatrywa³ siê w japoñskie baraki.Tanner, uspokoiwszy siê, tr¹ci³ ³okciem wyci¹gnietego obok Shannona, mrukn¹³, i¿ nic z tego wszystkiego nie rozumie, nie pojmuje bezczynnoœci dowódcy partyzantów, nie wytrzyma d³u¿ej i rzuci siê, aby chocia¿ kilku „¿ó³tkom” rozbiæ g³owy.Peter, roztrzêsiony i zdenerwowany, widzia³ coraz wyraŸniej, ¿e szanse przeprowadzenia ataku i uwolnienia obozów równe by³y zeru.Mannock drgn¹³, wysuna³ siê ukradkiem jeszcze dalej z g¹szczu.Pomiêdzy barakami zapanowa³a krz¹tanina, po chwili rozleg³y siê chrapliwe dzwiêki tr¹bki.- Na to czeka³em!Nieprzyjacielscy ¿o³nierze wybicgli z wnêtrza pomieszczeñ, ustawi³i siê na placyku przed barakami w równym dwuszeregu.W œwietle jaskrawych lamp, zawieszonych na wysokich bambusowych s³upach, widni byli jak na d³oni.- Licz, Shannon! Licz starannie! - rozkaza³ Mannock.Dopiero teraz Peter zrozumia³, na co czeka³ przebieg³y dowódca.W czasie wieczornej zbiórki mo¿na by³o bez ryzyka przekonaæ siê o iloœci ludzi z za³ogi.Lotnik wytê¿y³ oczy.- Dwudziestu czterech - stwierdzi³ po chwili.- Oraz oœmiu na p³atformach, - czterech przed bramami na patrolach - doda³ z matematyczn¹ œcis³oœci¹ Mannock.- Razem czterdziestu dwóch i dowódca.Czterdziestu trzech, je¿eli w barakach nie siedz¹ jacyœ chorzy - wargi jego porusza³y siê niemal bezg³oœnie, ale Shannon i Tanner doskonale go s³yszeli.- Dobrze, wystarczy, wracamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl