[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łyciokryształy nie należały zatem dotowarów, które dzielny kapitan Calrissian mógłby wpisać do manifestu okrętowego.No cóż, to mu wcale nie przeszkadzało.I tak zamierzał się ich pozbyć z samego rana.Pole otwierające drzwi uspokajająco zamruczało, a łoże opadło z cybernetyczną precyzjąi szybkością.Lando rozebrał się, a pózniej upewnił, jak wnętrze szafy obejdzie się z jegoubraniem.Vuffi Raa zaproponował, że będzie pełnił obowiązki służącego.Twierdził, żewykonywanie wszystkich niezbędnych czynności tego zawodu nie przekracza możliwościarchitektury robota klasy drugiej, które pod względem umysłowym i emocjonalnymdorównywały umiejętnościom człowieka.Mimo to Lando się nie zgodził.- Nie korzystałem z usług służącego od bardzo dawna, mój drogi opierzony automacie, inie zamierzam teraz zatrudniać cię w tym charakterze.Obawiam się, że już niedługo, zsamego rana, dostaniesz się w inne ręce.Nie mam nic przeciwko tobie, ale przyzwyczajsię do tej myśli.Nie odzywając się więcej, robot dygnął na znak, że zrozumiał, a potem poczłapał dokąta pokoju i zapadł w stan częściowej świadomości, stanowiący odpowiednik snu uautomatów.Płonące jaskrawym szkarłatem oko ściemniało, ale całkiem nie zgasło.Lando wyciągnął się na łożu, a przez jego głowę nie przestawały przelatywać myśli oprastarym skarbie.Rzecz jasna, życiokryształy nie były jedynym towarem, jaki mógłbyzabrać z tej planety.Do wzniesionych przed milionami lat ruin podobno nikt nie mógł siędostać, ale bez względu na to, jaka rasa je zbudowała, z pewnością nie szczędziła trudu ipozostawiła w wielu innych miejscach systemu niewielkie, łatwe do transportu przedmioty.Mógłby zainteresować nimi muzea.I nie tylko nimi, ale także prymitywnymi statuetkami inarzędziami, sporządzonymi przez tubylców.Zaawansowana pod względem technicznymprzeszłość i prymitywna terazniejszość.oto naprawdę fascynujący kontrast.Z drugiej strony skarb.Jeżeli podążyć za tym tokiem rozumowania, istniały także przedmioty, wykonane przezkolonistów.A jednak, gdyby chciał zapełnić nimi ładownie, musiałby uganiać się powszystkich planetach systemu Rafy.a pamiętał, że lądowanie na każdej i startowaniemogło być trudne, kłopotliwe, a nawet niebezpieczne.Rzecz jasna, istniał ten skarb.Nie.Już lepiej było trzymać się poprzednio opracowanego planu i rozejrzeć się za kimś,kto zechciałby kupić  Sokoła.Przez pewien czas pilotowanie sprawiało mu radość, ale,prawdę mówiąc, nigdy nie był kapitanem gwiezdnego statku, a poza tym przekształceniefrachtowca w prywatny jacht, nawet gdyby pragnął takim dysponować, wiązałoby sięze zbyt dużymi kosztami.Musi też znalezć kogoś, kto da mu uczciwą cenę za VuffiRaa.Najlepiej, gdyby tym kimś okazał się ten sam fraj.kupiec, który zainteresuje się Sokołem.A kiedy spienięży i frachtowiec, i robota, odleci najbliższym pasażerskimstatkiem, bogatszy o dziesiątki tysięcy kredytów.Zagwizdał na światła, żeby zgasły, ale nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.-Vuffi Raa?Usłyszał najcichszy z możliwych szmer budzących się do życia serwomotorów.- Słucham, mistrzu?Wielkie oko zapłonęło w ciemnościach jak ognik gigantycznego cygara.- Nie nazywaj mnie mistrzem, bo to przyprawia mnie o gęsią skórkę.Czy przypadkiem22 @ Lando Calrissian i Myśloharfa Sharówpotrafisz pilotować gwiezdny statek? Powiedzmy, niewielki zmodyfikowany frachtowiec?- Taki jak pański  Sokół Milenium ? - Zapadła krótka cisza, w trakcie której robot badałswoje oprogramowanie.- Ależ tak.ehm.jak właściwie powinienem się do panazwracać?Lando obrócił się na drugi bok, mimo iż w ciemnościach i tak nie można było dostrzecwyrazu samozadowolenia, jaki pojawił się na jego twarzy.- Obudz mnie jutro rano, Vuffi Raa, ale niezbyt hałaśliwie i nie pózniej niż o dziewiątejzero, zero.Dobranoc.- Dobranoc, mistrzu.TRRAAACH!Chroniące drzwi pole uległo przeciążeniu i zanikło.Płyta drzwi rozłamała się na dwieczęści.Zawiasy jęknęły i oddzieliły się od framugi.Wyrwany z głębokiego snu Lando, zanim w pełni zdołał uświadomić sobie, co robi, postawiłjedną stopę na podłodze i położył dłoń na blacie stolika, gdzie zostawił paralizator.Zwiatła w apartamencie automatycznie się zapaliły i ponad dymiącymi szczątkami drzwiprzeszli czterej umundurowani funkcjonariusze.Ich piersi i plecy były okryte giętkimipancerzami, a opuszczone osłony hełmów uniemożliwiały ustalenie tożsamości.Mimo toszczegóły ubiorów pozwalały rozpoznać w nich kolonialnych stróżów prawa i porządku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl