[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Całe przebranie opiera się na imieniu.- Nie dostrzegam żadnej różnicy - oznajmił upartyBarak.- Jest ogromna.Pojmujesz z pewnością, że Ambar to włóczęga, który nie ma wielkiego poważania dla zasad etyki.Radek to człowiek poważny, którego słowo liczy się we wszystkich ośrodkach handlowych Zachodu.Poza tym Radek zawsze podróżuje ze służbą.- Służbą? - ciocia Pol uniosła brew.- Tylko dla urealnienia kostiumu - zapewnił ją pospiesznie Silk.- Ty, oczywiście, nie mogłabyś nigdy udawać służącej, lady Polgaro.- Dziękuję.- Nikt by w to nie uwierzył.Będziesz moją siostrą, która wyruszyła, by obejrzeć wspaniałości Tol Honeth.- Twoją siostrą?- Jeśli wolisz, możesz zostać moją matką - zaproponował bezczelnie Silk.- Pielgrzymujesz do Mar Terrin, by odpokutować swoją barwną przeszłość.Ciocia Pol przez chwilę patrzyła na niego nieruchomo, a Silk uśmiechał się niewinnie.- Pewnego dnia to poczucie humoru wpędzi cię w poważne kłopoty, książę Kheldarze.- Zawsze jestem w kłopotach, pani.Gdyby zniknęły, nie wiedziałbym, jak się zachować.- Jeśli wy dwoje się zgodzicie, moglibyśmy już ruszać - wtrącił pan Wilk.- Jeszcze chwilę - odparł Silk.- Gdybyśmy spotkali kogoś i musieli się tłumaczyć, to ty, Lelldorin i Garion będziecie sługami Polgary.Hettar, Barak i Durnik są moimi.- Jak sobie życzysz - zgodził się Wilk tonem znudzenia.- Są po temu powody.- Świetnie.- Nie chcesz ich poznać?- Nieszczególnie.Silk był lekko urażony.- Gotowi? - spytał Wilk.- Zabraliśmy wszystko z wieży - zastanowił się Durnik.- Och, momencik.Zapomniałem zgasić ogień.Wrócił do środka.Wilk spojrzał za nim z rozdrażnieniem.- Co za różnica? - mruknął.- Przecież to i tak same ruiny.- Daj mu spokój, ojcze - poprosiła łagodnie Polgara.- Taki już jest.Mieli właśnie wsiadać na konie, gdy wierzchowiec Baraka, wielki, silny gniadosz, prychnął i spojrzał z wyrzutem na Hettara.Algar zachichotał.- Co w tym śmiesznego? - zapytał podejrzliwie Barak.- Koń coś powiedział - odparł Hettar.- Nic ważnego.Wskoczyli na siodła i wyjechali spomiędzy ruin na wąskąbłotnistą ścieżkę, wijącą się wśród drzew.Topniejący śnieg leżał pod mokrymi drzewami, a woda kapała z gałęzi.Wszyscy otulali się w płaszcze dla osłony przez chłodem i wilgocią.Gdy tylko wjechali między drzewa, Lelldorin zrównał się z Garionem.- Czy książę Kheldar zawsze jest taki.no.wyrafinowany? - zapytał.- Silk? O tak.Jest bardzo sprytny.Widzisz, to szpieg, więc przebrania i chytre oszustwa są jego drugą naturą.- Szpieg? Naprawdę? - oczy Lelldorina błysnęły, gdy zastanawiał się nad otrzymaną informacją.- Pracuje dla swego wuja, króla Drasni.Jak rozumiem, Drasanie od wieków zajmują się szpiegostwem.- Musimy się zatrzymać, żeby zabrać resztę pakunków - przypomniał panu Wilkowi Silk.- Pamiętam.- Pakunki? - zdziwił się Lelldorin.- Silk kupił w Camaarze trochę wełnianych tkanin - wyjaśnił Garion.- Powiedział, że da nam to formalny pretekst do podróży traktem.Ukryliśmy je w jaskini, kiedy zjechaliśmy z drogi, by trafić do Vo Wacune.- Myśli o wszystkim, prawda?- Próbuje.Mamy szczęście, że z nami jedzie.- Może nauczyłby nas czegoś o przebieraniu - zaproponował Lelldorin.- Przyda się, kiedy wyruszymy na poszukiwanie twojego wroga.Garion sądził, że Lelldorin nie pamięta już o złożonej impulsywnie obietnicy.Umysł Arenda wydawał się zbyt kapryśny, by długo zachować jedną myśl.Teraz jednak widział, że Lelldorin tylko pozornie zapominał.Perspektywa trudnych poszukiwań mordercy rodziców w towarzystwie tego młodego zapaleńca, zmieniającego plany i improwizującego przy każdej okazji, zaczęła być groźnie realna.Przed południem, gdy zabrali towar Silka i przytroczyli do grzbietów zapasowych koni, powrócili na Wielki Trakt Zachodni, tolnedrańską drogę biegnącą przez sam środek puszczy.Ruszyli na południe równym, pochłaniającym odległość kłusem.Minęli ciężko obładowanego poddanego, ubranego w łachmany i strzępy worka, powiązane kawałkami powroza.Miał zabiedzoną twarz i pod brudnymi szmatami był strasznie chudy.Zszedł z drogi i patrzył na nich lękliwie, póki nie przejechali.Współczucie ogarnęło Gariona.Pomyślał o Lammerze i Dettonie.Ciekawe, co się z nimi stanie? Z jakichś powodów ta sprawa wydała mu się ważna.- Czy to naprawdę konieczne, żeby byli takimi nędzarzami? - zwrócił się do Lelldorina.Nie potrafił milczeć dłużej.- Kto? - Lelldorin rozejrzał się zdziwiony.- Ten poddany.Lelldorin spojrzał przez ramię na obdartego mężczyznę.- Nawet go nie zauważyłeś - stwierdził oskarżycielsko Garion.Lelldorin wzruszył ramionami.- Tylu ich jest.- I wszyscy noszą łachmany i żyją na granicy głodu.- Mimbrańskie podatki - odparł Arend, jakby to wszystko wyjaśniało.- Ale ty jakoś zawsze masz co jeść.- Nie jestem poddanym, Garionie - tłumaczył cierpliwie Lelldorin.- Zawsze najubożsi cierpią najbardziej.Taki już jest ten świat.- Nie musi takim być - odparł gniewnie Garion.- Po prostu nie rozumiesz.- Nie.I nigdy nie zrozumiem.- Oczywiście, że nie.- Pewność siebie Lelldorina doprowadzała do pasji.- Nie jesteś Arendem.Garion zacisnął zęby, by powstrzymać narzucającą się odpowiedź [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl