[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W środku nie zauważył żadnego ruchu.Wsunął się do wnętrza.Jego rzeczy pozostały nie naruszone.Mimo to postanowił jeszcze się upewnić.Hotel miał automatyczną centralę.Nie zapalając światła, Piotr wykręcił najpierw miasto, a następnie numer recepcji.- Mówi Rogers - rzekł gardłowo.- Czy były może do mnie jakieś telefony?- Nie, ale czeka na pana dwóch panów - tu recepcjonistka umilkła, jakby nagle czymś przestraszona.- Proszę ich przeprosić, wrócę dopiero jutro rano.A gdyby były do mnie telefony, niech dzwonią po dziesiątej.Dobranoc - i odłożył słuchawkę.Potem wyszedł na korytarz.Cichutko cofnął się ku schodom awaryjnym i wszedł na pierwsze piętro.Następnie przemierzył całą długość budynku i doszedł do podestu, z którego było widać recepcję i spory kawałek holu.Recepcjonistka rozmawiała z dwoma facetami.Poznał charakterystyczną sylwetkę Colemana.Amerykanin wyglądał na zdenerwowanego.Na moment znikł w kabinie telefonicznej, po czym wcisnął coś w garść portierowi i razem ze swoim towarzyszem wyszedł z hotelu.Piotr uśmiechnął się.Jednak po chwili usłyszał szelest kroków na żwirze.Szybko dał nura do ciemnej łazienki.Usłyszał trącenie okna.Łańcuszek uniemożliwił szersze otwarcie.Snop światła ogarnął pokój.Chwilę potem rozległ się dzwonek telefonu.Drugi, trzeci.Nie odbierał.Usłyszał jeszcze krótką wymianę zdań pod oknem, po czym głosy umilkły.Łazienkę opuścił po kwadransie.Wyjrzał ostrożnie przez okno.Ani śladu ludzi z CIA.Niewiele myśląc, wyciągnął się na podwójnym łóżku i w trzydzieści sekund później już spał.Około szóstej Lebiediew, przebrawszy się za dorodnego matrosa o rudej brodzie, tylnym wyjściem, przy którym krzątali się dostawcy do sklepu „Pewexu", opuścił hotel.Tradycyjnie pozostawił prawie pustą walizkę i piżamę w łóżku.Nie miał jednak zamiaru tam wracać.W dzielnicy Stogi znalazł jakąś ruderę, której właścicielka nie interesowała się żadnymi przepisami meldunkowymi, i tu się atrzymał.Czekał.W ciągu następnych dni sporo czasu poświęcił obserwacji „obiektu".Trudno byłoby zgadnąć, że młody, zabiegany elektryk został wytypowany na zwornik historii.Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie arcyprzeciętnego.Może miał tylko bystrzejsze spojrzenie i bardziej energiczne ruchy niż inni.Wśród sąsiadów cieszył się opinią złotej rączki, nawiązał też kontakty z grupką gdańskiej opozycji, ale wiele wskazywało na to, że przysadzisty, wąsaty robotnik, wyrzucony przed laty ze Stoczni Gdańskiej, był traktowany przez inteligenckich konspiratorów jak chłopiec ną posyłki.- Czyżby w tym punkcie Liwszyc się pomylił? - zachodził w głowę starszy lejtnant.Inna sprawa, że znał dalsze losy młodego robotnika.I pomysłowe przeszmuglowanie wieńca z kwiatów na miejsce, w którym polegli stoczniowcy, i skok przez płot wprost na prowizoryczną trybunę na koparce przy bramie stoczni.Oczywiście „Korektura" miała to uniemożliwić.A Piotr nie miał innego celu, jak tylko nie dopuścić do „Korektury".Dni upływały mu spokojnie.Śmiał się w duchu, myśląc, jak Coleman i jego szef wyłażą ze skóry, aby go odnaleźć.Nie zamierzał im ułatwiać zadania.Nie zatelefonował do Joanny.Postanowił zrobić to dopiero po akcji, chociaż nie bardzo widział w tym sens.Po tygodniu wiedział już o swoim „podopiecznym" tak wiele, że postanowił dla relaksu przespacerować się na Stare Miasto.Zamierzał też zajrzeć do skrytki Łunienki na Dworcu Głównym, gdzie znajdowała się druga połowa gratyfikacji dla zamachowca.Przed wyjazdem na Zachód każde pieniądze mogły się przydać.Mimo że łączyło się to ze znacznym ryzykiem, wrócił do postaci biznesmena.Po prostu dla „matrosa" nie miał odpowiednich dokumentów.Liczył, że i tym razem szczęście go nie opuści.Niestety, w pobliżu Wielkiego Młyna, na mało uczęszczanej uliczce, drogę zastąpiło mu dwóch milicjantów.- Mister Edward Rogers? - zapytał starszy z wąsikiem.- Słucham, o co chodzi? - odparł łamaną polszczyzną.- Można zobaczyć pańskie dokumenty? Poczuł nieprzyjemne ściśnięcie w dołku.- Czy coś się stało? - zapytał możliwie niefrasobliwym tonem.- Szukaliśmy pana.Z hotelu Novotel nadeszła informacja o pańskim zniknięciu.Zaniepokojona jest wasza ambasada.- Jak widzicie, jestem zdrów i cały.- Oczywiście, ale powinniście wrócić do hotelu.To portowe miasto, nie brak rozmaitych elementów chuligańskich.- Zamierzałem właśnie to zrobić.-Poza tym, jeśli zamieszkał pan gdzieś indziej, należało się zameldować - pouczył Rosjanina funkcjonariusz.-Wracam do hotelu, chyba że chcecie panowie mnie zatrzymać?- Ależ skąd, mister Rogers! - powiedział milicjant, zwrócił mu dokumenty i zasalutował.- Znacie drogę? Możemy was odprowadzić.- Dziękuję.- Jednak jeśli pan pozwoli, odprowadzimy pana.- Zamierzam jeszcze po drodze zjeść kolację.Dobranoc panom.Nie mieli zadowolonych min.Piotr, nie przyspieszając, ruszył w kierunku hotelu.Kątem oka zdołał zobaczyć, jak para funkcjonariuszy konwersuje z jakimś cywilem.Skręcił w uliczkę, potem w zaułek.Tam przyspieszył kroku.Do Motławy nie było daleko.- Towariszcz Worobiow! - zabrzmiało nagle za nim.Cywil stał na rogu uliczki i trzymał w ręku przedmiot niepokojąco podobny do pistoletu z tłumikiem.Lebiediew rzucił okiem przed siebie.Źle! Zza zakrętu wyszło dwóch marynarzy Floty Bałtyckiej.- Ruki wwierch! - komenderował cywil, zbliżając się szparko.Lebiediew nie podnosił jednak rąk.- Can I help you? - powiedział tonem lekko przestraszonego Amerykanina.- My name is Edward Rogers.I'm from Detroit.- Ruki wwierch! - powtórzył rosyjski wywiadowca.Piotr zaczął unosić ręce, lecz gdy Rosjanin zbliżył się i chciał go obmacać, uderzył go kolanem w podbrzusze, Poprawił bykiem, przeturlał się po chodniku, cały czas trzymając cywila w objęciach.W trakcie szamotaniny wyrwał napastnikowi pistolet z tłumikiem.- Bieritie jego, mołodcy! - wrzasnął cywil.Marynarze zbliżali się zdezorientowani.Nie mogli użyć broni, aby nie postrzelić szefa.Pierwszy wypalił Lebiediew.Mierzył w nogi i trafił jednego z funkcjonariuszy.Drugi błyskawicznie przywarł do ściany.Piotr puścił ich dowódcę i skoczył w bok.Zaraz posypały się za nim strzały.Marynarz jednak kiepsko strzelał.Dopiero czwarta kula.Uderzenie w udo odczuł niczym porażenie prądem.Krew z rozerwanej tętnicy chlusnęła jak fontanna.Piotr zatrzymał się.W tym stanie nie miał szans na ucieczkę.Poczekał, aż prześladowcy wypadną zza zakrętu.Nie chciał ich zabijać.Teraz jednak musiał przynajmniej ich unieszkodliwić.Strzelił dwa razy.Trafieni osunęli się na bruk jak szmaciane lalki.Lebiediew ucisnął sobie udo paskiem, obwinął rękawem oddartym od wiatrówki i kuśtykając począł się oddalać.Wiedział, że nie ucieknie daleko.Joanna siedziała przy sztalugach.Oprócz grafiki lubiła czasem pobawić się pędzlem.Odprężały ją nadrealistyczne kolaże, pejzaże, w których element landszaftu mieszał się z fragmentami ludzkich ciał, oczu, szczęk, żeber.Tym razem malowała pustynie, rozległe piaszczyste diuny, z których coś kiełkowało.Kępka włosów, czubek głowy, wreszcie sama głowa z twarzą mężczyzny, którego znała jako Rogersa.Ktoś zapukał do drzwi.Otworzyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl