[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówili, że załatwił wcześniej jednego z nich dokładnie tak, jak mnie i Valentina.- Ponurego Draba? Co z nim?- Lekarz mówił, że wyjdzie z tego.Sam Medicus robił mu operację.- Medicus z nami?- Skądże.Myślisz, że fatygowałby się specjalnie na sto siedemdziesiąty szósty? Sami do niego zjechaliśmy.- To już się nie bijemy?W krótkich żołnierskich słowach Werner opowiedział Deograciasowi, jak Prezydent Laveerson wygłosił przemó­wienie w video i nazwał bunt “tragicznym nieporozumie­niem”, któremu jak najszybciej należy położyć kres.W za­mian za kapitulację obiecał zbuntowanym pokładom znie­sienie szykan wobec tych, którzy złożą broń.Część zbuntowanych przyjęła przemówienie Laveersona z entuzjazmem, część była zdania, że nie należy ufać na­wet Prezydentowi.Trwały dyskusje, gdy video ogłosiło komunikat, że Prezydent przybędzie osobiście, by przyjmować kapitulację.Na sto siedemdziesiątym szóstym wybuchły krótkie walki, zastrzelono kilku gwałtowniejszych oponen­tów, zaczęły meldować się pierwsze windy, którymi zjechali ranni i kobiety.Następnie na sto siedemdziesiąty szósty wyjechał Laveerson, ale tego Werner już nie widział, bo sam zjechał wcześniej razem z Deograciasem i Ponurym Drabem do szpitala na sto piątym.“Jak długo właściwie byłem nieprzytomny? A może rze­czywiście spałem? Nie czuję wcale zmęczenia, więc chyba spałem.brak przytomności to pewnie rodzaj snu.A śmierć? Czy umrzeć to tak jak zasnąć?”- Werner?- O co chodzi?- Jak poznać, czy się spało, czy było nieprzytomnym?- Zdaje mi się - powiedział po namyśle Werner - że gdybyś stracił przytomność, nic by ci się nie śniło.Komplet­nie nic.Więc spałeś.- Ale mnie naprawdę.Wtedy sobie przypomniał.Śniło mu się, że był makiem, cieszył się spojrzeniami słońca, pił łzy kapiące z nieba i zgi­nał bez szemrania grzbiet, gdy wiatr spieszył się bardziej niż zwykle.Zdawało mu się, że jest szczęśliwy, ale przecież szczęście nie polega tylko na tym, by widzieć słońce, czuć deszcz i przekomarzać się z wiatrem, inne maki były najwidoczniej tego samego zdania, toteż gdy pewnego dnia obok przechodził człowiek, jeden z maków wskoczył mu na plecy, przebił łodygą jego czarną kurtkę, wrósł w jego cia­ło, płatkami nagle poszkarłatniałymi zakołysał jak motyl skrzydłami i przywarł nimi do swego wierzchowca.Człowiek oddalił się z makiem w plecach, ale nie uszedł daleko.Wykręconą w tył ręką usiłował zerwać kwiat, który czerwie­nił się wśród czerni jak wielka krwawiąca rana; stopniowo ruchy człowieka traciły impet, mak - przyłożona do pleców żagiew - wyczerpywał jego siły.Odwrócił się i upadł twa­rzą między kwiaty.Jego twarzy Deogracias nigdy nie zapomni.Miał kędzie­rzawe włosy, czarne oczy i brodę, ale w porównaniu z nim czarnobrody ze sto siedemdziesiątego szóstego wydawał się tylko nędzną repliką.Leżał wśród maków, a z jego nóg i pieców, spomiędzy czarnych włosów wyrosły nowe kwiaty, razem z innymi piły deszcz i cieszyły się słońcem.Kwitły tylko inaczej - na czarno.- Mówisz, że był podobny do faceta, którego położyłeś? On jeszcze długo będzie ci się śnił, to musiało być mocne przeżycie.Tak go dmuchnąć z dwóch kroków, no, no - Werner pokręcił głową.- Czysta robota.- Myślisz, że był Dwukolorowym?- Z Dwukolorowymi jest tak, jak kiedyś z UFO: nikt ich nie złapał za rękę, a wszyscy w nich wierzą.Nie miałbym nic przeciwko, żeby to był jeden z nich.Dobry Dwukolorowy to martwy Dwukolorowy, mówi stare przysłowie.- UFO istniały rzeczywiście.- Jeśli istnieją Dwukolorowi, to jest ich teraz o jednego mniej.Czysty zysk.Popołudniowe serwisy informacyjne video donosiły o pra­cach komisji badającej przyczyny i przebieg zajść.Prze­bieg odpowiadał mniej więcej temu, co zrelacjonował Po­nury Drab.O przyczynach nie było nic zgoła, ale też ko­misja dopiero co rozpoczęła przesłuchania.Nie brakowało natomiast migawek o rekonstrukcji zniszczonych poziomów i wracających do swoich kabin mieszkańcach.Wieczorem lekarze uznali Wernera za wyleczonego i zdjęli mu napylane bandaże, co natychmiast wykorzystała komisja przeprowadzając videofoniczne przesłuchanie.Werner zeznał wszystko, co wiedział, wspomniał o opo­wieści Valentina - Ponurego Draba, o czarnobrodym hipno­tyzerze i o tym.że jeżeli ktokolwiek potrafi coś dokładniej o jego metodach powiedzieć, to tylko garbaty Deogracias, który nie dał się zahipnotyzować.Komisja skwapliwie tę uwagę zaksięgowała (w pękatym brzuchu rejestratora za­drgała srebrna kropla), zadała Wernerowi parę dodatko­wych pytań i oznajmiła mu w końcu, że jest wolny, pod takim jednak warunkiem, iż przypomniawszy sobie cokol­wiek istotnego (a nawet pozornie nie istotnego) natych­miast o tym komisję powiadomi.Tuż po przesłuchaniu Werner przyszedł pożegnać się z Deograciasem.Udawał się do swojej kabiny, żeby, jak mówił, doprowadzić ją do porządku.- A jak to nie był Dwukoorowy? - spytał Deogracias.- A kto?- Człowiek.Zwykły człowiek.- Tak czy owak był z niego kawał sukinsyna.Teraz się trochę uspokoił.Stare przysłowie mówi: dobry czło.hm, wiesz co? Najlepiej przestań o tym myśleć.- Nie mogę.- Ma, na co zasłużył.Odwiedź mnie kiedyś koniecznie.Ranek następnego dnia nie przyniósł sensacyjnych wie­ści, po krótkiej wizycie w diagnostacie zwolnienie ze szpi­tala i wezwanie na przesłuchanie nadeszły prawie równocześnie.Komisja przywiązywała widocznie wielkie znacze­nie do zeznań Deograciasa, ponieważ nalegała na użycie transmitera myśli.Włożono mu na głowę hełm, tak wielki i ciężki, jak odpięta od skafandra astronauty bania - i po­lecono intensywnie myśleć na temat zdarzeń sprzed dwóch dni.Na nowo przyszło mu przeżywać spotkanie z czarno­brodym.Opowiedział także swoje sny, komisja ożywiła się znacznie, sen o makach zaintrygował ją do tego stopnia, że przewodniczący poprosił Deograciasa o powtórzenie.Opowiadający miał zamknięte oczy, więc nie widział, że kryształek rejestratora drga jak szalony, a członkowie ko­misji poszeptują między sobą, przeglądają jakieś papiery, pokazują sobie wykresy z.ostrymi pikami.Otworzył oczy i powiedział: skończyłem, to chyba wszystko.Tak, to chyba wszystko, zgodzili się członkowie komisji z niejakim smut­kiem, rejestrator przyglądał się im bez zainteresowania srebrnym, nieruchomym okiem, jest pan wolny, naprawdę bardzo nam pan pomógł.Machinalnie poszedł w kierunku wind, wsiadł do pier­wszej z brzegu i rozsiadłszy się czekał, aż ruszy.- Proszę opłacić przejazd.Zanurzył rękę w kieszeń bez nadziei, że znajdzie cokol­wiek.Nie wyjmując jej zastanawiał się, co począć.Winda powtórzyła żądanie.- Nie mam pieniędzy - oznajmił Deogracias prawie radośnie.- Czy nadal ci przyjemnie, że wybrałem właśnie ciebie?Winda nie zareagowała na zniewagę.Zatrzymała się znowu na sto piątym i Deogracias wysiadł.Tu również było lato, choć bez morza.“Pół korony - pomyślał.- Gdybym był posiadaczem takiej fortuny, raczej zdecydowałbym się, na śniadanio-obiad.”Zaraz za windami rozciągał się wielki park - wielki z po­zoru, rzecz jasna, z początku Deogracias miał zamiar dojść do najbliższej ściany, zaczął nawet zastanawiać się, gdzie jej szukać, bo zawsze znajdowały się w miejscach najbar­dziej nieprawdopodobnych: w środku pnia wielkiego drze­wa, w połowie wodospadu.Miejsce było jednak tak uro­cze, po żwirowanych alejkach nie kręciło się zbyt wielu ludzi, iluzja tak pełna, że zrezygnował z tej myśli.Na skraju lasku, blisko pierwszych drzew, dostrzegł po­malowaną na czerwono ławeczkę.Podszedł do niej i spró­bował usiąść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl