[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym bardziej nie mogli tego wiedzieć krążący po podwórzu uzbrojeni służący.Jeden tylko Del Velaro rozumiał, iż niechybnie dojdzie do walki na zupełnie innych warunkach, niż było to przewidziane.Został dopuszczony do sekretu: imć Wigard, kupiec, któremu zaufano, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa okazał się niecnym zdrajcą.Del Velaro nie umiał się pogodzić z myślą, że ten człowiek był już przecież martwy! Wskrzeszono nędznika, darowano życie — tylko po to, by mógł kontynuować swą haniebną działalność.Daleko na Wzgórzu Ahar tłumy najwyraźniej sforsowały bramę zamku, bo echo opętańczego wrzasku dobiegło aż do uszu strzegących młyna szlachciców.Podszedłszy do stojącego na moście przyjaciela, Del Sanres spojrzał tam, gdzie on.— I cóż myślisz, Del Velaro? — zagadnął.— Niewdzięczną, doprawdy, wyznaczono nam służbę.Tam oto mieszczuchy dokonują chwalebnych czynów, gdy my tutaj.— Chwalebne czyny tej tłuszczy polegają na plądrowaniu starego zamczyska.Jeśli wierzyć naszemu rozkazodawcy, Zamku Ahar bronią dwie osoby: jego władczyni i samotny król kotów.— Wspierani przez całe plemię Morderców.— Chyba nie.Widziano, jak dziś rano zjeżdżali ze wzgórza i udawali się w drogę.Wątpię, czy zawarto przymierze, o którym tyle słyszeliśmy w nocy.Del.Sanres z narastającym zdziwieniem spoglądał na mówiącego.— Zdaje mi się, żeś uzyskał jakieś informacje, o których my dwaj nic nie wiemy?— Niewiele tych wiadomości, Del Sanres.Skazany jestem na domysły.Uważam, iż udzielając nieco informacji, próbowano mię powtórnie przekonać do idei, w którą zwątpiłem.Bo, na honor, nie do końca wierzę w czyste jak łza intencje Jego Eminencji.— Czemuś dotąd o tym nie mówił?— Del Sanres, przyjacielu.Czy ja twierdzę, że bierzemy udział w przedsięwzięciu niegodnym? To wzgórze zawsze było czymś cuchnącym, plugawym i brudnym, niepodobna okryć się hańbą, występując przeciw niemu.Mówię tylko, że dla samej chwały uczestniczyć w tym możesz ty albo ja.Może jeszcze porucznik Vannon, a na pewno nieszczęśliwy Sau-Rees.Ale Jego Eminencja arcybiskup Wessel? Nie wątpię w prawość jego serca.Powiadam tylko, że musi być z czymś ożeniona.W milczeniu spoglądali na odległe wzgórze.Rozbrzmiał tętent wielu kopyt.Del Sanres pierwszy dostrzegł gromadę czarnych jeźdźców, pędzących na przełaj przez błonia.Kierowali się prosto w stronę młyna.— A zatem mamy gości — powiedział Del Velaro.— Wcale liczna gromadka.Del Sanres, biegnij proszę do naszego młodego towarzysza, który chyba usnął tam, pod ścianą.Jeśli pan porucznik Vannon nie zastąpi w porę drogi tym zuchom.— urwał, bo właśnie od strony trzech dębów posunął się ku czarnemu oddziałowi zwarty, równy szyk wyćwiczonej piechoty ognistej.Mignęły żółte pludry i czerwone muszkieterskie kaftany, słońce rozbłysło na srebrzystych morionach.— Tam, do licha! — zawołał Del Sanres, uniesiony sprawnością i szybkością manewru.— Nie ma co, wybornie sobie radzi ten oficer!— Dobre miejsce wybrał na zasadzkę — potwierdził Del Velaro, oglądając się na Sau-Reesa.Ale ten już zmierzał ku stojącym na moście; Del Velaro ponaglił go gestem.— Mordercy czy nie — powiedział, spoglądając na szarżujących jeźdźców — nie ma mowy, by wyszli z tego cało.Niemniej zaalarmuj pan służących, trzeba sprawdzić pistolety i muszkiety.Del Sanres, przyjacielu.Polecenie było rozsądne.a jednak ani Sau-Rees, ani Del Sanres nie ruszyli się, by je wypełnić.Pierwszy zdjął kapelusz; drugi osłonił oczy dłonią.Niesamowity, przejmujący i groźny był widok kilkunastu jeźdźców gnających pełnym galopem na zwarty szyk czterdziestu karnych żołnierzy.Żaden z Morderców nie miał w ręku pistoletu ani szpady; nie rozległ się żaden okrzyk, żadne wojenne zawołanie.Ponad tętentem kopyt rozbrzmiały wojskowe komendy, wydawane mocnym i zdecydowanym głosem; muszkieterzy z pierwszego szeregu z trzaskiem oparli ciężką broń na forkietach.Minęła chwila i gruchnęła równa salwa z parunastu luf! Białe kłęby prochowego dymu spowiły strzelających, ale w owych kłębach dało się słyszeć ponowny trzask składanych na forkietach muszkietowych rur — gdy żołnierze drugiego szeregu szykowali się do oddania swojej salwy, podczas gdy ich koledzy z wystrzeloną bronią odchodzili do tyłu.Raz jeszcze zagrzmiały muszkiety, powiększając spustoszenie w gromadzie czarnych jeźdźców; Del Velaro nie wierzył, by pośród wszystkich tych padających na ziemię ciał, zwierzęcych i ludzkich, była choć jedna istota zdolna do dalszej walki.Doborowa piechota Vannona sprawiła się doskonale.Dym rozwiewał się powoli.Szlachcice przy młynie bacznie nasłuchiwali komend.Trzeci szereg trwał nieporuszenie, z gotową do strzału bronią, osłaniając kolegów ładujących muszkiety.Przezorność porucznika godna była najwyższej pochwały.Lecz na pobojowisku nie było widać żadnego ruchu, który by tę przezorność uzasadniał.Bezpańskie wierzchowce rozbiegły się po błoniach; inne, poranione, rżały i tarzając się po murawie, biły ją kopytami.Spośród jeźdźców chyba wszyscy polegli.Było to.niezwykłe i niepokojące.Del Velaro bywał na wojnach i widywał salwy regularnej piechoty.Nigdy nie były aż tak skuteczne.Nigdy.Czarne jak noc, przerażające zwierzę pojawiło się nagle na moście — żaden ze szlachciców nie zauważył, skąd się wzięło.W rozbłysku zielonych oczu Del Velaro ujrzał rzecz niesamowitą i ohydną: rozum.Ten płomień pełnej, ludzkiej świadomości był zupełnie nie na miejscu w zwierzęcej głowie drapieżcy i dlatego właśnie wydawał się odrażający, obcy, skradziony.Del Velaro sięgnął po szpadę, lecz któryś z jego towarzyszy szybciej dobył pistoletu, bo oto huknął strzał! Kula chybiła celu, zresztą chybić musiała; ludzkie oczy — a cóż dopiero ręka! — nie były w stanie sprostać szybkości poruszeń Mordercy.Wielki jak żbik czarny kształt przemknął pod ramieniem Del Sanresa i prysnąwszy w górę odbił się od piersi szlachcica [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl