[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jakie są pana plany na przyszłość, poruczniku? - zapytał.Młodzieniec zmarszczył czoło.Pytanie takie wydało mu się pozbawione sensu.- Czy mogę wiedzieć, o jaką dziedzinę mego życia chodzi?- Zamierza pan pozostać w wojsku?- Oczywiście, proszę pana.- Porucznik już nie robił wrażenia sennego.Westchnął głęboko i dodał: - Mimo rozczarowania, że nie wcielono mnie do Korpu­su Sztabu Generalnego.- Jego głos, choć spokojny, był silnie przepojony wzgardą, tak jakby książę karcił dworskiego błazna.Nagle Kunze zrozumiał, dlaczego Charles Francis umieścił nazwisko porucznika na liście swych potencjalnych ofiar.Nie wykluczone bowiem, że von Hedry używał podobnego tonu właśnie wobec owe­go Francisa.- Przypomina pan sobie porucznika Dorfrichtera? Był pana kolegą w Akademii Wojennej.Porucznik pokręcił głową, jak człowiek, który pró­buje wytrząsnąć wodę z uszu.Zmiana tematu nastą­piła zbyt szybko jak na niego.- Nie rozumiem pana - powiedział do Kunzego z jakąś okrutną butą w głosie.- Porucznika Dorfrichtera - powtórzył Kunze naz­wisko powoli i wyraźnie.- Czy przypomina go pan sobie?- Tak, proszę pana.- Jakie łączyły was stosunki? Hedry lekko wzruszył ramionami.- Był moim kolegą z tego samego rocznika.- Byliście ze sobą w przyjaźni?- Nie - padła natychmiast odpowiedź.- Dorfrichter nie należy do ludzi, z którymi można się łatwo zaprzyjaźnić.Ja też nie - dodał z przepraszającym uśmiechem.- Kłóciliście się może? Był on następny na liście lokat.Zatem współzawodniczyliście ze sobą.- Współzawodniczyli ze sobą wszyscy, bo tak jest właśnie w Akademii Wojennej.Żadnego koleżeństwa.Idzie się do sukcesu po trupach ludzi, których ma się przed sobą.Panu jest to zapewne wiadome.Tak w każ­dym razie bywało, gdy ja tam uczęszczałem.Być może, obecnie mają tam bardziej wzniosłych duchowo słu­chaczy, w co jednak wątpię.Kunze przyznał mu w duchu rację.- Musi pan jednak mieć jakieś własne zdanie o Dorfrichterze? - zapytał podstępnie kapitan.- No cóż.- zastanawiał się Hedry - był inteli­gentny i zdolny.Znacznie bardziej od tych sklasyfiko­wanych wyżej od niego.Jego słabą stroną były nerwy.Tracił głowę w obliczu presji.Na egzaminach nie wy­padał tak dobrze, jak powinien.W dodatku strasznie bał się koni! - Natychmiast się poprawił.- Złe się wyraziłem.To nie był strach, to była właściwie nie­chęć.Dorfrichter nie był zbyt sprawny fizycznie.Pech chciał, że major von Campanini uparł się, że zrobi z niego sportowca.Zawsze przydzielał mu najbardziej narowiste konie.Niejeden raz zrzucały Dorfrichtera.Czasami nawet żal mi było tego biedaka - uśmiechnął się, dodając - i konia też.- Uważany jest pan za najlepszego jeźdźca w mo­narchii, poruczniku - powiedział Kunze.Von Hedry wzruszył ramionami.- Nie wiedziałem o tym.Chciałbym jednak zazna­czyć, że to żadna sztuka, jeśli się weźmie pod uwagę, że właściwie wychowałem się w siodle.Dorfrichter zaś nie miał nigdy takiej sposobności.Kunze podniósł się.- Dziękuję, poruczniku.To byłoby na razie wszystko.Będę wdzięczny za podanie mi imienia i adresu tego Lebovitza.A także nazwisk ludzi, którzy z nim razem udali się w podróż.- Na kiedy będzie to panu potrzebne? - spytał von Hedry.Kunze nie taił swego zdumienia.- Natychmiast - odrzekł poważnym tonem.Porucznik von Hedry skłonił się swym przełożonym, stuknął obcasami i wymaszerował z pokoju.Gdy zna­lazł się na dziedzińcu, rozkazał pierwszemu z brzegu huzarowi próżnującemu na ganku, by mu przyprowa­dził konia.Jednym sprawnym ruchem gibkiego ciała wskoczył na siodło i pogalopował w stronę miejsco­wego getta.W parę godzin później, do pensjonatu w wiedeń­skiej dzielnicy Leopoldstadt, gdzie grupa emigrantów z Gródka czekała na pozwolenie opuszczenia kraju, do­tarło do Mojżesza Lebovitza wezwanie do stawienia się natychmiast w Prezydium Policji.Przyszło ono w najbardziej nieodpowiednim momencie, kiedy emi­granci pokonali już wszystkie przeszkody udaremnia­jące im wyjazd i mieli opuścić kraj jeszcze tego sa­mego wieczora.Chociaż Lebovitz w czasie dwutygodniowego pobytu w Wiedniu nie spotkał się z najmniejszym przejawem wrogości, uznał jednak, że bezpieczniej będzie wziąć ze sobą adwokata.Był nim stale mieszkający w Wied­niu kolega ze szkolnej ławy młodego rabina, ich prze­wodnika podróży.Nie wyglądał wcale na Żyda, co jednak nie zmyliło Lebovitza, chociaż wielkie miasto przekształciło adwokata w eleganckiego i wielce uprzej­mego jegomościa.Szef policji Brezovsky przyjął ich natychmiast [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl