[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dźwigały zbyt ciężkie juki, by ustępować przed jego koniem.Conan spostrzegł, że wiozły kosze ze złożonymi namiotami, bronią i zapasami.Z dwóch dowodzących karawaną mężczyzn, oficer wyglądał na bardziej doświadczonego.Przyjrzał się bez niepokoju Conanowi, trzymając lejce w obydwu rozluźnionych dłoniach.- Dokąd jedziecie? - zawołał Cymmerianin.- Zapewne w tę samą stronę co ty.- Oficer niedbale uniósł brwi i skinął głową w stronę zalesionej doliny.- Do obozu najemników.Conan zmrużył oczy, opuszczając pozornie mimowolnym ruchem dłoń do rękojeści miecza.- Czyżby w Khoraji panował zwyczaj wysyłania trybutu obcym armiom?- To specjalna misja, zlecona przez księżniczkę.Regentka ma wielu zwolenników w siłach zbrojnych.- Oficer uśmiechnął się na tyle, na ile pozwalał mu żołnierski dryl.- W razie, gdyby moi przełożeni przesłuchiwali mnie, gdzie podziały się te zapasy, mam odpowiedzieć, że zostały skradzione przez pospolitych rabusiów.- Mężczyzna rzucił przez ramię porozumiewawcze spojrzenie swojemu podwładnemu i wrócił wzrokiem do barbarzyńcy.- Nie wiem, jakie jest przeznaczenie tych darów, lecz na pewno nie odmówiłbym ich Conanowi, bohaterowi spod przełęczy Szamla, wybawcy mojego kraju.- Oczywiście! - roześmiał się Conan.- Chyba cię poznaję; służyłeś w Kompaniach Włóczników, prawda? Może nawet graliśmy wspólnie w kości „Pod Zaszlachtowanym Dzikiem”?Nawiązując ożywioną rozmowę, dwaj jeźdźcy ruszyli na czele orszaku w głąb doliny.XIXWILKI ZE WZGÓRZOdludne wzgórza ciągnęły się we wszystkie strony.Ich garbate stoki rozpościerały się na wiele mil przed i za maszerującą na wschód formacją, jak gdyby nauczyły się dyscypliny od najemnych kompanii.Ustawione w zębate rzędy skalne strażnice południowych rubieży Koth zdawały się mieć niesamowity charakter; wśród ich porośniętych chaszczami, zwietrzałych stoków łatwo było poczuć się zagubionym i nic nie znaczącym pyłkiem.Conan pomyślał, że być może właśnie to wprawiało podążających za nim ludzi w ponury, drażliwy nastrój.Wzgórza różniły się diametralnie od łagodnych, opromienionych słońcem stoków khorajańskich gór, wpadających w oko równie łatwo, jak krągłości śpiącej kobiety.Droga przez nie zamieszkane okolice Koth okazała się kręta i stroma; każdy dzień marszu uświadamiał najemnikom na nowo, że pokonanie setki pagórków wysokości stu łokci każdy było równie nużące, jak wspięcie się na pojedynczy szczyt, sięgający dziesięciu tysięcy łokci.Z drugiej strony, na nastrój żołnierzy mogła wpływać pogoda.Od rana chmury stopniowo gęstniały; obecnie przetaczały się nad głowami wędrowców jak szare młyńskie kamienie.Wydawało się, że lada chwili zaczną szorować o zaokrąglone wierzchołki prastarych wzniesień, by zmielić na proch nieroztropnych śmiertelników, ważących się między nie zapuścić.- Stokroć niech będzie przeklęty ten dziadowski trakt - mruknął Vilezza z siodła wierzchowca, człapiącego tuż za koniem Cymmerianina.- Dlaczego biegnie po szczycie każdego pagórka i schodzi w głąb każdego wąwozu? Tylko ślepcy mogli wytyczyć go w ten sposób!- Słyszałam, że pradawne trakty czasami zataczają łuki, by ułatwić dostęp do zaklętych kapliczek i nawiedzanych miejsc.Smętne spojrzenie wypowiadającej te słowa Drusandry świadczyło, że ogarnął ją ten sam nastrój co pozostałych.Zingarańczyk rzucił jej wątpliwe spojrzenie.- Naprawdę, wojowniczko? Jak wiele jest wokół nawiedzonych polan? Osobiście zaczynam wątpić, że ta wyprawa okaże się dla nas korzystna.Po co mamy pozwolić przeganiać się po opłotkach prowincji Ivora w złudnej nadziei, że dostanie nam się po parę złotych mitr?- Jestem przekonana, że ten przemarsz okaże się co najmniej równie korzystny jak wyprawa do Khoraji.- Drusandra wzruszyła ramionami i obejrzała się na Conana.- To prawda-przytaknął Vilezza.- Skoro powetowaliśmy sobie nieco straty, możemy zabrać się do podziału skromnych zysków i ruszyć na południe w poszukiwaniu bardziej opłacalnego zajęcia.- Rozejrzał się po nieruchomych wzniesieniach i zadrżał.- Te wzgórza są piekielnie.trudne do pokonania.- Tak, ale jeszcze trudniej je sforsować naszemu wrogowi - i bardzo dobrze.- Aki Wadsai jako jedyny z oficerów nie odczuwał wyczerpania ani irytacji po całodziennym marszu.Zdecydowanie lepiej czuł się w tym niższym, suchszym terenie.Wyprzedził nieco swoich towarzyszy i w szorstko brzmiącym miejscowym narzeczu zwrócił się do jadącego przed czołem armii harangijskiego przewodnika: - Jak sądzę, wy, górale, spodziewacie się, że odludzie i kręte drogi uniemożliwią zapuszczanie się najeźdźcom w te strony?Okutany w futra przewodnik wykręcił się w siodle niewielkiego, lecz krzepkiego konika i odpowiedział tak szybko, iż Conan ledwie był w stanie uchwycić sens jego słów:- Niezliczone armie próbowały wysyłać harcowników w te wzgórza.Nieprzeliczone trupy cudzoziemców stały się dzięki nam pastwą wilków, niedźwiedzi i orłów tej krainy.- Przysadzisty mężczyzna powiódł wzrokiem wzdłuż najemniczej kolumny i uśmiechnął się, obnażając silne, brunatne zęby.- Cudzoziemcy zawsze zapuszczają się w te strony na własne ryzyko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl