[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcę się w zamian dowiedzieć, o kogo chodzi.- Przecież wie pan, że informator ma zapewnioną całkowitą anoni­mowość.To podstawowa zasada etyki dziennikarskiej.- “Etyki” i “dziennikarskiej” - zauważył rozmówca na tyle głośno, że słowa rozbrzmiały ponad meksykańskim rytmem.- Bardzo śmieszne powiedzonko.Czy informatorom, którzy panu nakłamią, także zapewnia pan anonimowość?- Nie, tego się u nas nie praktykuje.- To świetnie.Opowiem panu w takim razie historyjkę, ale pod wa­runkiem, że nigdy, przenigdy nie ujawni pan tego, co powiem.Dotrzyma pan takiej umowy?- A skąd mam wiedzieć, że nie wprowadza mnie pan w błąd?- Jeśli złapie mnie pan na kłamstwie, może pan śmiało wszystko wydrukować.Umowa stoi? - zapytał Clark.Odpowiedziało mu skinienie głową.- Tylko niech pan pamięta, że jeśli pan to opublikuje, pogniewamy się, bo ja naprawdę nie kłamię.I jeszcze coś: niech pan sobie nie wyobraża, że wolno panu samemu bawić się w śledztwo po tym, co panu powiem.- Strasznie się pan droży.- Pańska decyzja, Holtzman.Wszyscy znają pana jako uczciwego dziennikarza, w dodatku niegłupiego.Wie pan dobrze, że są sprawy, o których nie można pisać.No, przesadziłem, ale są sprawy, które muszą pozostać tajemnicą na długo.Na całe lata.Już mówię, do czego zmie­rzam.Podpuszczono pana, żeby ponawypisywał pan kłamstw i zaszkodził jednemu facetowi.Nie znam się na dziennikarstwie, ale gdybym sam pisał, wcale by mi się to nie spodobało.Po pierwsze dlatego, że tak się nie robi, a po drugie, że ktoś potraktował mnie jak frajera.- Mniej więcej się z panem zgadzam.W porządku, przyjmuję warunki.- Umowa stoi - odrzekł Clark, po czym przez dziesięć minut opowia­dał Holtzmanowi, kim jest Carol Zimmer.- O jaką akcję chodzi? Gdzie dokładnie zginął ten sierżant?- Przepraszam, kolego, ale niech pan sobie nawet nie zadaje trudu, żeby to sprawdzać.Prawdziwą odpowiedź zna w Stanach mniej niż dzie­sięć osób.- Kłamstwo Clarka miało ręce i nogi.- Nawet jeśli zgadnie pan w końcu, o kogo chodzi, nikt nie powie panu słowa.Nie wolno.Mało kto z własnej woli chlapie o tym, jak to popełnił przestępstwo.- Carol Zimmer?- Och, może pan sam sprawdzić większość szczegółów.Adres, sklepik, klinika, w której urodził się tamten dzieciak, kto asystował, kto odbierał poród.Holtzman zajrzał do notatek.- Chodzi o jakąś grubszą aferę, prawda? Clark spojrzał na niego przeciągle i uciął:- Mnie potrzebne tylko nazwisko.- Po co?- To już nie pana sprawa.- Po co Ryanowi to nazwisko?- Ryan nie wie nawet, że rozmawiamy.- Gówno prawda.- O, panie Holtzman.Właśnie, że prawda.Bob Holtzman był dziennikarskim wygą.Wysłuchiwał już kłamstw z ust prawdziwych ekspertów.Docierały do niego mistyfikacje, przygoto­wane i obmyślone przez całe sztaby, nieraz też usiłowano uczynić z niego narzędzie politycznej wendety.Holtzman nie cierpiał takich sytuacji, typowych w jego zawodzie.Pogarda, jaką czuł wobec polityków, brała się zwłaszcza z ich nieustannej ochoty, by łamać wszelkie możliwe zasady.Ilekroć polityk złamał dane słowo, głosił publicznie najdziksze kłam­stwa, brał pieniądze od ofiarodawcy i wypadał z sali, by natychmiast odpłacić się za dar jakąś przysługą, nazywano to “polityką” i machano ręką.Holtzman wiedział, że tak być nie powinno.Mimo lat cynizmu, wciąż trwał w nim idealista, który niegdyś ukończył Instytut Dziennikar­stwa przy Uniwersytecie Columbia.Holtzman jako jedna z nielicznych osób w Waszyngtonie pamiętał dawne ideały i od czasu do czasu gorzko żałował, że je utracił.- Zakładając, że uda mi się potwierdzić pańską historię.Co będę z tego miał?- Na pewno satysfakcję, panie Holtzman.Być może nic poza tym.Uczciwie mówiąc, nie sądzę, żeby to wszystko miało jakiś dalszy ciąg, ale jeśli tak, dam panu znać.- Co to znaczy, satysfakcję?- Nigdy pan nie chciał wyrównać rachunków z oprychem? - zapytał lekkim tonem Clark.Dziennikarz udał, że nie słyszy i zmienił temat.- Co pan właściwie robi w Agencji?- Nie wolno mi pisnąć słowa na ten temat - odrzekł Clark z uśmie­chem.- Słyszałem kiedyś taką plotkę, że bardzo ważna figura w radzieckich władzach uciekła na Zachód, proszę sobie wyobrazić, że z pasa startowe­go na moskiewskim lotnisku.- Słyszałem podobną historyjkę.Jeżeli poważy się pan ją wydruko­wać, to.- Racja, popsuję tylko stosunki międzynarodowe - westchnął Holtz­man.- Dawno pan ją usłyszał?- Tuż przed ostatnimi wyborami.Prezydent sam mnie prosił, żebym nic nie drukował.- Który, Fowler?- Nie, ten którego Fowler pokonał w wyborach.- A pan się zgodził - rzekł z podziwem Clark.- Ten Rosjanin miał rodzinę, żonę i córkę.Czy naprawdę zginęli wszyscy w katastrofie samolotu, jak podała prasa?- Będzie pan o tym pisał?- Na razie nie mogę, jeszcze przed długie lata, ale planuję na przy­szłość taką książkę.- Rodzina też się wydostała - oznajmił Clark - Ma pan przed sobą faceta, który przerzucił ich za granicę.- Nie wierzę w takie przypadki.- Żona ma na imię Maria, a córka Katrina.Holtzman nic nie powiedział, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko garstka osób w całym CIA mogła znać imiona żony i córki uciekinie­ra.Podchwytliwe pytanie wywołało prawidłową odpowiedź.- Za pięć lat od naszej rozmowy chcę poznać szczegóły ucieczki.Clark zastanawiał się krótko.Jeśli dziennikarz był skłonny złamać zasady, wypadało mu się odwzajemnić.- Mogę na to pójść.Zgoda, za pięć lat.- Chryste Panie, John! - wtrącił się wreszcie Chavez.- Pan Holtzman wyznaję zasadę “coś za coś” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl