[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze szczątków wyskoczył chwiej-ny płonący kształt.Zwisnęła kula karabinowa i postać upadła.Ze swego wysokiegostanowiska Hyde nie usłyszał krzyku.Kolejne granaty ugodziły jeden z BWP.Płomie-nie, huk, rozrywające się stalowe płyty.Hyde nigdy nie słyszał strasznego hałasu pęka-jących pancerzy.Ten odgłos przypominał krzyk siedzących wewnątrz transporteraokupantów.196 Drugi nie uszkodzony BWP wystrzelił kolejny pocisk PPK.Przemówiło też działopierwszego transportera.Skały kipiały i pękały.Wąwóz huczał i wypełniał się gęstymdymem.Powierzchnia szarej rzeczki bulgotała wściekle od spadających odłamków skałi metalu.Ludzie w mundurach biegali, inni leżeli nieruchomo powaleni wzdłuż gąsie-nic pojazdów bądz na brudnej szarej smole szosy.Oba 73-milimetrowe działa transpor-terów wystrzeliwały pociski.Hyde słyszał to wszystko, ale nie mógł już odróżnić po-szczególnych rodzajów broni.Płomienie oświetlały dymiącą chmurę pyłu.Krótkiejasne ognie to efekt strzałów, wysokie, ciemne - to dymy palących się BTR-ów.Słychać było ryk góry ugodzonej następną rakietą i gdakanie karabinu maszynowe-go.Po chwili huk jednej ocalałej armaty wraz z nową jasną smugą światła przebiły sięprzez chmurę dymu i kurzu.Miandad trącił Hyde'a nachylając się ku niemu.- Czas na nas! - wykrzyknął.- Bo inaczej nie będzie kogo przesłuchiwać.Hyde pobladł na widok kipiącej, gęstej chmury, jaskrawo podświetlonej płomie-niami.Przez chwilę nawet nie mógł sobie wyobrazić, że pokona ten dystans i znajdziesię na dole.Wreszcie kiwnął głową.Zaczęli wspólnie złazić po gładkiej pochyłości,zanurzając się w chmurze gęstego dymu.Hyde owinął twarz szalikiem i kaszlał gwał-townie.Oczy mu łzawiły.Miandad zdawał się jedynie cieniem.- Dokąd teraz? - krzyknął Hyde, połykając gryzący dym.Czuł płonące paliwo,kordyt i swąd spalonych ciał.Wydostał się z rowu.Dopiero teraz usłyszał krzyki.Na-tknął się na jednego z Pathanów.Wreszcie wyszedł na szosę.Pod butami chrzęściłyodłamki metalu i skał.- Tędy! - Miandad chwycił go za ramię i pociągnął w lewo.Hyde ruszył za nim.Plama ognia wybuchła gdzieś przed nimi.Poczuł na skórze buchające ciepło.Oboknich przemykali się Pathanowie.W pobliżu zamajaczyła postać w płonącym mundurze.Hyde spojrzał na nią przelotnie.Raptem parę minut, i już można było sądzić, że zjawilisię za pózno.- Na drugą stronę drogi? - krzyknął mu Miandad wprost do ucha.Hyde potwier-dził skinieniem głowy.Z prowadzącego kolumnę pojazdu pozostał przewrócony wrak.Z przedniego włazuzwisało ku ziemi nieruchome ciało, przypominające plamę rozlanego paliwa.Miandadpochylił się nad martwą postacią, lecz po chwili podniósł wzrok.Hyde dostrzegł jegobłyszczące zrenice i intensywną biel gałek ocznych.- No i co? - krzyknął głośno.- Część uciekła.Musieli się jakoś wydostać.197 - Ale gdzie są?Gdzieś z bliska odezwał się karabin maszynowy, kula gwizdnęła obok powalonegociała leżącego na transporterze.- Tam! - wykrzyknął Miandad.Nastąpiła gwałtowna, miażdżąca eksplozja, po której usłyszeli łoskot - spadającychdookoła rozżarzonych części i obrzynków metalu.Jeden z nich przeciął i zapalił serdakHyde'a, inny osmalił mu dłoń.Był to efekt wybuchu jednego z transporterów.%7łołnie-rzy zostało już pewnie niewielu.Pathan w turbanie oparł się o transporter i runął pochwili wprost na Miandada.Pakistańczyk z obrzydzeniem nieomal odepchnął padająceciało.W krótkiej chwili ciszy Hyde usłyszał podobny do pisku królika krzyk.Potemkarabin maszynowy znów otworzył ogień, ostrzeliwując drogę z ich lewej strony.Ofi-cer dowodzący obroną wydał rozkaz, że wszystko, co wyłoni się z kręgu czarnegodymu, należy traktować jako wroga.A nawet jeśli nie, to i tak nie warto ryzykować dladobra jednego czy dwóch żołnierzy.- Idziemy.- Miandad ruszył na prawo, Hyde kuśtykając niezdarnie posuwał się zanim tak sprawnie, jak tylko potrafił.Ukazała się krawędz drogi.Szarość przeszła wbrąz piachu i brudnego błota.Znalezli się w wilgotnym rowie.Znieg wpadał w szerokienogawki i rękawy Hyde'a.Po chwili na lewo od siebie zobaczył i usłyszał gdaczącą serię, błyskające z lufylekkiego karabinu maszynowego ogniki.Strzałów z innej broni nie było słychać.Wchwili gdy umilkł straszliwy huk, usłyszał kroki i krzyki.Dookoła ginęli ludzie.Jakże blisko.Hyde uchwycił się ramienia Miandada, jakby w przypływie paniczne-go lęku.Gdzieś przed nim, nie dalej niż dwadzieścia jardów, umilkł karabin maszyno-wy.Chmura dymu zaczęła rzednąć.Walczyli tam ludzie.Wykryto i zabijano obsługękarabinu maszynowego.Znalezli się pośród walczących.Ktoś potrącił Hyde'a, który dojrzał srebrny błyskwojskowego bagnetu, a potem cios zakrzywionego noża.Miandad odszukał go i zachę-cał do pośpiechu.Coraz bardziej zdeterminowany Hyde kręcił głową na prawo i lewo.Wypatrywał niedużych, nie rzucających się w oczy naszywek lub naramienników.Potrzebny mu był oficer.Miandad tymczasem męczył się z kimś leżącym na ziemi.Wlókł go wzdłuż rowu iściągnął na pobocze.Gdy tylko schylił się, by unieść nieruchome nogi tamtego, z opa-dającej chmury wyłonił się Pathan z karabinem na plecach i nożem w ręku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl