[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszawszy to, Harrach nie mógł powstrzymać okrzyku:— Co za perfidia!— W końcu nawet w Sodomie był niejaki Lot — zauważył Tempe.Okrutnie chciało mu się poznać rewelacje z Kwinty, których jakoś sterowni długo skąpiono.Wreszcie Nakamura zlitował się nad pilotami i wyświetlił im efekt zwiadu, przekazany z próżniowej komory poza statkiem.Zaczynał się od bajki — tej samej, którą przekazał planecie solaser.Długą serią biegły potem krajobrazy: chyba rezerwatów przyrody, nie tkniętych przez cywilizację.Morskie wybrzeża, fale łamiące się na piasku, czerwono zachodzące Słońce w niskich chmurach, leśne masywy, o zieleni daleko ciemniejszej niż ziemska; ogromne korony niektórych drzew były niemal granatowe.Na tym wciąż zmieniającym się tle zajaśniały litery.AKCEPTACJA.WASZEGO RAKIETOWEGO POCISKU O MASIE DO 300000 TON METRYCZNYCH POZYTYWNIE USTALONA PRZY GWARANCJI WASZEJ PASYWNOŚCI I DOBREJ WOLI STOP OTO KOSMODROM STOPZ ciężkiej zielonej mgły wyłoniła się ogromna płaszczyzna, widziana z niebotycznych wyżyn.Lśniła jak matowa zastygła rtęć.Zdumiewająco smukłymi igłami stały na niej w regularnych odstępach, jak figury na szachownicy, stalagmity, nieskazitelnie białe, ostro kończyste, i rosły.Tak, rosły — a właściwie wysuwały się w górę, każdy obleczony u podstawy pajęczą złotawą siecią, aż znieruchomiały.Na dalekim nieboskłonie, zupełnie bezchmurnym, leciały ptaki — każdy o czterech wolno żeglujących skrzydłach.Musiały być olbrzymie.Ciągnęły niby żurawie odlatujące z zimnych stron.Na dole, u stalagmitów — a oczy ludzkie już rozpoznawały w nich rakiety — mżył kolorowy i ciemny drobiazg — istne tłumy, wpływające w głąb białych statków po szerokich pochylniach.Wszyscy wytrzeszczali oczy, natężali wzrok, żeby zobaczyć nareszcie, jak wyglądają Kwintanie — ale z tym samym rezultatem jakby gość z Neptuna usiłował rozpoznać ludzki wygląd, patrząc z milowej odległości na zatłoczony olimpijski stadion.Barwna, ruchliwa ciżba wciąż tłoczyła się u stóp pochylni i wciąż rzekami znikała w jasnych jak śnieg statkach.Na ich kadłubach pionowymi rzędami hieroglifów błyszczały nieczytelne inskrypcje.Tłum już rzedniał i wszyscy czekali niechybnego startu tej białej flotylli, lecz poczęła się zapadać z majestatyczną powolnością.Złotobrązowe pajęcze sieci opadały z kadłubów jak zetlałe, tworząc nieregularne kręgi.Już tylko białe dzioby wznosiły się nad jeziorem płaskiej rtęci, aż i one weszły do czerwonego mroku studzien i nie żadne klapy czy wrota zamknęły się nad nimi — lecz sama owa zmatowiała rtęć.Zrobiło się całkiem pusto, zza brzegu wpełznął powoli na ekran wielonóg, wyraźnie mechaniczny, nie jakiś żywy stwór, o płaskim ściętym ryju.Biły zeń fontanny jasnego, żółtawego płynu, rozlewając się i zarazem kipiąc jak wrzątek: a kiedy cały się wygotował, rtęć stała się czarna jak bitumiczne jezioro, wielonóg zgiął się w kabłąk tak, że jego środkowe nogi zawisły w powietrzu, zwrócił się wprost ku patrzącym ludziom i otwarł czworo oczu — chyba cztery okna? Cztery reflektory? Ale wyglądały jak wielkie, rybie, okrągłe, zdziwione oczy z wąską opaską metalicznej tęczówki i czarniawą, połyskliwą źrenicą.Ten mechaniczny pojazd zdawał się im przyglądać z pełnym troski zastanowieniem.Jakby patrzał czworgiem tych źrenic, które już nie były okrągłe, lecz zwężały się niczym u kota, a zarazem w środku ich coś słabło, niebieskawo drgało.Potem przy padł na powrót do czarnego podłoża i kołysząc się na boki jak stonoga, truchtem wybiegł z pola widzenia.Na niebie nie było już ptaków, tylko napisy:TO NASZ KOSMODROM AKCEPTUJEMY WASZE PRZYBYCIE DALSZY CIĄG NASTĄPI STOPJakoż nastąpił ten dalszy ciąg, najpierw jako burza z piorunami, nawałnica, siekąca skośnym deszczem kaskadowe budowle, połączone z sobą bezlikiem napowietrznych wiaduktów.Dziwne miasto w oberwaniu chmury — woda lała się po obłych dachach, tryskała z rzygaczy u podnóża mostów, ale to nie były jednak mosty, raczej tunele, z eliptycznymi oknami, a w środku pędziły smugi dygocącego światła.Nadziemny transport? Ani żywego ducha nigdzie, głąb ulic — ale ponieważ budowle były kaskadowe, jak odlane z metalu tolteckie piramidy, nie było tam właściwie ulic, nie można było dostrzec właściwego poziomu miasta — jeżeli to było miasto — deszcz lał mieciony wichurą, przeganiał po gigantycznych gmachach srebrzące się fale ulewy, pioruny biły bez wydania głosu, z piramidowych budowli woda leciała w dziwny sposób: zbierały ją wyżłobienia jak rynny, tak u końca podniesione, że wielkie strumienie wylatywały w powietrze i mieszały się z wciąż lejącym deszczem.Aż jeden z piorunów rozłamał się i stężał w ogniste zgłoski:BURZE SĄ NA NASZEJ PLANECIE ZJAWISKIEM CZĘSTYM STOPObraz spopielał i zgasł.Z brudnej szarości wyrysowały się jakieś zgruchotane kontury.Gdzieś z głębi drżał amalgamat ognia i chmur albo dymu.Warstwami na warstwach spoczywały złomiska ogromnych konstrukcji.Na pierw szym planie leżały białawe plamy, jakby kadłuby nagich, porozrywanych stworzeń, umazane błotem, równymi rzędami.Nad tym cmentarzyskiem żelaznej barwy zajaśniały litery:TO MIASTO ZOSTAŁO ZNISZCZONE WASZYM LUNOKLAZMEM STOPNapis znikł, a obraz wędrował po ruinach, ukazywał zbliżenia niepojętych urządzeń, jedno, obwałowane umocnieniem niezwykle grubego metalu, rozpękło się, w środku — tu teleobiektyw dokonał najazdu — znów poszarpano szczątki o nieodgadnionym kształcie ich życia —jak ludzkie trupy, gdy sieje wydobywa ze zbiorowych grobów —już na wpół złachmanione gliniasto, i w gwałtownym cofnięciu znów bezmierna rozległość złomowisk, z głębokimi wykopami, a w nich jak tępokrywe owady wżerały się w gruz zuwaczkami pręgowane czerwienią przysadziste spychacze, brnąc uparcie, z trudem, waląc w centrum alabastrowomleczny rozłupany fronton, cały w osmalinach pożogi, aż i ta ściana runęła i kurz wznosząc się rudym kłębowiskiem zalał cały obraz.Przez kilka chwil w sterowni słychać było tylko przyspieszone oddechy i tykot sekundnika.Pojaśniało.Ukazał się dziwny diadem, kryształ przejrzysty jak łza, z wgłębieniem nie dla ludzkiej czaszki, o brylantowo roziskrzonych szypułach, a w nim drżał wtopiony, zwarty, dodekaedr, bladoróżowy spinel.Nad nim napis: ZWIEŃCZENIE.KONIEC [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl