[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem cichość zapadła, cichość rozmodlenia i serdecznej rozmowy z Panem, bo zaczęła się suma -organy huczały zgłuszonym, pokornym a głębokim głosem aż dusza Kuby zamierała z lubości iszczęścia nieopowiedzianego.A potem głos księdza podnosił się z nagła od ołtarza i płynął nad pochylonymi głowami strugą brzmieńprzenikających i świętych; to dzwonki krótką salwą dzwięczały, to dymy kadzideł biły pachnącymisłupami i niby obłokiem pokrywały klęczących i rozmodlonych - a Kubę napełniały taką rozkoszą, ażwzdychał ino, rozkładał ręce, bił się w piersi i zamierał z tej słodkiej niemocy, a szmery modlitw,westchnienia, nagłe wykrzyki i jęki gdzieniegdzie, gorące oddechy, światła, dymy, głos organówzatapiały go jakoby w świętym śnie, jakoby w zapamiętaniu.- Jezus! Jezus mój kochany! - szeptał olśniony i nieprzytomny, a złotówkę mocno dzierżył w garści, bogdy po Podniesieniu Jambroży zaczął obchodzić z tacką i pobrzękiwać, by słyszeli, że zbiera na światło,Kuba powstał, rzucił mocno pieniądz i długo, jako że tak czynili gospodarze, wybierał sobie resztydwadzieścia i sześć groszy.- Bóg zapłać - usłyszał z lubością.I kiedy roznosili świece, bo nabożeństwo było z wystawieniem i procesją, Kuba wyciągnął śmiało rękę, ichociaż okrutnie chciało mu się wziąć całą - wzion jednako najmniejszą, ogarek prawie, bo spotkał się zsurowym, karcącym wzrokiem Dominikowej, co stała w podle niego z Jagusią - zapalił ją wnet, bo już iksiądz ujął monstrancję, obrócił się z nią do ludu, że padli na twarz.Zaintonował pieśń i schodził wolnopo stopniach ołtarza w ulicę z nagła uczynioną z głów rozśpiewanych, świateł płonących, barw ostrych igłosów jękliwych; procesja ruszyła, organy huknęły potężnie, dzwonki poczęły rytmicznie dzwonić, ludpochwycił wtór i śpiewał jednym ogromnym głosem wiary; a przodem ciżby, w skrętach rozchwianychświateł, migotał srebrny krzyż, kołysały się niesione feretrony, całe w tiulach a kwiatach i koronachszychowych, a już we drzwiach wielkich, którymi przez obłoki dymów kadzielnych buchało słońce,rozwijały się na wietrze pochylone chorągwie i niby ptaki purpurowe i zielone łopotały skrzydłami.Procesja obchodziła kościół.Kuba osłaniał dłonią świecę i trzymał się uparcie tuż przy księdzu, nad którym Boryna i kowal, i wójt, iTomek Kłąb nieśli czerwony baldachim, a spod niego promieniała monstrancja złota i tak była cała wogniach słońca, że przez środek szklany widać było bladą, przezroczystą Hostię świętą.Tak był nieprzytomny, że raz w raz się potykał i nadeptywał drugim na nogi.- Uważaj, niedojdo!- Pokraka, kulas jeden! - rzucali mu, poszturchując nierzadko. Nie słyszał nic z tego; śpiew ludu brzmiał potężnym głosem, podnosił się jak słup, jak fala, zda się,płynął i bił w słońce blade; dzwony huczały nieustannie śpiżowymi ustami, aż trzęsły się lipy i klony, iraz w raz jakiś czerwony liść odrywał się i niby ptak spłoszony spadał na głowy, a wysoko, wysoko nadprocesją, nad czubami drzew pochylonych, nad wieżą kościoła krążyło stado gołębi zestraszonych.A po nabożeństwie naród wysypał się na smętarz przykościelny; wyszedł i z innymi Kuba, ale się dzisiajnie śpieszył do domu, chociaż wiedział, że będzie na obiad mięso z tej dorzniętej krowy - nie, postawał,pogadywał ze znajomkami, a przysuwał się do swoich gospodarzy, bo i Antek z żoną stojali w kupie zdrugimi i poredzali, jak to w niedzielę po sumie zwyczajnie.A w drugiej gromadzie, co się już była skupiła za wrotniami na drodze, rej wodził kowal, duży chłop,ubrany już całkiem z miejska, bo w czarnej kapocie, pokapanej woskiem na plecach, i w granatowymkaszkiecie, spodnie miał na buty i srebrną dewizkę na kamizelce; twarz miał czerwoną i rude wąsy, iwłosy pokręcone; rajcował donośnie a pośmiewał się, że aż rechotał, bo wykpis to był na całą wieś, żeniech Bóg broni dostać mu się na jęzór.Boryna ino strzygł oczami ku niemu a nadsłuchiwał, bo siębojał jego gadania, że to nawet rodzonemu kowal nie przepuścił, a cóż dopiero teści, z którym był wwojnie o wiano żonine - ale nic nie wymiarkował, bo mu się nawinęły pod oczy Dominikowa z Jagną,wychodzące z kościoła - szły wolno, jako że i gęsto było narodu na smętarzu, i że się witały to z tym, toz owym i pogadywały słowem niektórym, bo chociaż wszystkie były sobie znajome a pokumane ipowinowate i z wsie jednej, że często ino bez płot libo o miedzę siedzieli - a zawżdy pogwarzyć przedkościołem miło jest i potrzeba.Dominikowa rozwodziła się cichym, nabożnym głosem o dobrodzieju, aJagna rozglądała się po ludziach, jako że wzrostem równa była i chłopom najroślejszym, a strojnadzisiaj była, że aż oczy rwała parobków, co się w kupę zbili przed wrótniami, na drodze, kurzylipapierosy i szczerzyli do niej zęby.Bo i urodna była, i strojna, i takiej postury, że i drugiejdziedzicównie z nią się nie mierzyć.Dziewuchy ano i kobiety żeniate, przechodzące mimo spozierały na nią z zazdrością abo i zgołaprzystawały w podle, abych nasycić oczy tym jej wełniakiem pasiastym i sutym, co jak tęczą mazurskąmienił się na niej, to na jej czarne trzewiki wysokie, zasznurowane aż po białą pończochę czerwonymisznurowadłami, to na gorset z zielonego aksamitu, tak wyszyty złotem, że aż się w oczach mieniło, tona sznury bursztynów i korali, co otaczały jej, białą, pełną szyję - pęk różnobarwnych wstążek zwieszałsię od nich na plecach i gdy szła, wił się za nią niby tęcza.Ale Jagna nie widziała zazdrosnych spojrzeń, błądziła modrymi oczami po głowach i natknąwszy się nawlepione w siebie oczy Antka, oblała się rumieńcem i pociągnąwszy matkę za rękaw, ruszyła przodem,nie czekając.- Jagna, poczekaj! - krzyknęła za nią matka witając się z Boryną.Zatrzymała się na drodze, bo i parobcy hurmem ją otoczyli i poczęli witać a przymawiać złośliwie Kubie,któren szedł za nią, wpatrzon kieby w obraz.Splunął jeno i powlókł się do domu, bo i gospodarze już ciągnęli, i trza było zajrzeć do koni.- Całkiem kiej na tym obrazie! - zawołał bezwiednie, siedząc już w ganku.- Kto, Kuba? - pytała Józia, szykująca obiad.Spuścił oczy, bo wstyd mu się zrobiło i strach, żeby nie poznali.Ale że obiad był syty a długi, to i wrychle zapomniał; bo mięso było, była i kapusta z grochem, był irosół z ziemniakami, a na amen postawili niezgorszą miseczkę kaszy jęczmiennej, uprażonej zesłoniną.Jedli wolno, poważnie i w milczeniu, dopiero kiej zasycili pierwszy głód, jęli pogadywać i smakować wjadle.Józia, że to ona dzisiaj była za gospodynią, to ino przysiadała czasami na kraju ławki, pojadałaspiesznie, a pilnie baczyła, czy warza nie schodzi, by przynieść z izby garnki i dołożyć, by niepowiedzieli, że w misce dnieje. A obiadowali na ganku, że to czas był cichy i ciepły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl