[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stał koło biurka, zajęty nabijanej jednej ze swych niezliczonych fajek.Carry odnotował, że ,kolor jego bamboszy jest zbyt jaskrawy, a nogawki piżamy zawijają się na podbiciu bosej stopy.Był w szlafroku bardzo ciemnym, prawie czarnym.W sumie doskonale pasował do wyobrażenia, jakie się o nim powinno mieć - upychał tytoń w odwiecznej fajce, zgodnie ze zwyczajem, by w ten sposób zatrudnić palce i oczy do momentu podjęcia decyzji, jaką postawę winien przyjąć.- Co się dzieje, Galen? - zapytał głuchym, ochrypłym głosem.- Proszę, niech pan siada.Carry ruszył w kierunku fotela, ale znieruchomiał w odległości dwóch kroków od niego.Po krótkim wahaniu podszedł jeszcze bliżej, położył ręce na oparciu, postanowiwszy nie zajmować miejsca.- No więc, Galen?- Nazywałem się również Gaynes.A także Derryan - powiedział.- Rzecz szczególna.Powiedział to dobitnie, powoli, wbijając w Erlevetchiego wyostrzone spojrzenie, bacznie wypatrując jego reakcji.Jednocześnie zastanawiał się: “Czy on już wie? Dlaczego strażnicy byli pod drzwiami Mauree?"Twarz Erlevetchiego zdradzała tylko umiarkowane zdziwienie.Tak, pewnie wiedział.wiedział, że Carry Galen i Mauree Leayskee spędzili razem część nocy.Wiedział, że Mauree wszystko mu wyznała.“On wie wszystko, zawsze" - pomyślał Carry.Tylko marionetki są nieświadome gry, jaką się im narzuca.Uniósł brew, szybkim spojrzeniem obrzucił palce Erlevetchiego, który kończył precyzyjne nadziewanie tytoniem cybucha fajki - palce Szefa nie drżały.- Słyszał pan? - zapytał Carry.- Słyszałem, ale nie rozumiem.Wydaje mi się, ze jest pan bardzo zdenerwowany, Carry."Nazywa mnie Carry" odnotował Galen u progu nowego popłochu wywołanego stoicką, niewzruszoną postawą Szefa.- Jestem bardzo zdenerwowany - powiedział.- Przypomniałem sobie.Erlevetchi wyprostował się, włożył między zęby rogowy ustnik fajki.Pod jego szczerym spojrzeniem Carry przygarbił się instynktownie.“Nie trać terenu, Carry! Wytrzymaj! Wytrzymaj jeszcze, jeszcze, jeszcze trochę!"- Przypomniał pan sobie.- podjął Erlevetchi.- Nadal nie rozumiem.Budzi mnie pan o.- spojrzał na swój chronometr - o piątej trzydzieści rano, aby zawiadomić mnie, że pan sobie przypomniał.Co pan sobie przypomniał, mój drogi Carry?Teraz było to “mój drogi Carry".Drogi Carry wczepił się palcami w obite skórą oparcie fotela.Miał wilgotne ręce i skronie, po plecach spływały mu strużki potu.Nagle zastanowił się, dlaczego jest tak agresywny wobec Erlevetchiego?- Przypomniałem sobie wszystko - powiedział.Szukał wzroku Erlevetchiego, ale ten właśnie zabrał się do zapalania swojej cholernej fajki.- Przypomniałem sobie Podróż “x".Wszystko.Jestem tutaj od ośmiu lat, brałem udział w pierwszej kontrolowanej Podróży, pilotowanej przez pana, Baqueza i Mauree Leayskee.Przypomniałem sobie zasady pańskiej teorii, Erlevetchi.Ot co!- I co dalej? - spytał łagodnie (albo przezornie?) Erlevetchi zza kłębów dymu.- Lorris.czy nie mógłby pan odłożyć tej swojej fajki?Erlevetchi pozwolił sobie na drobne ustępstwo od zwyczajowej flegmy i ze zdziwieniem uniósł brwi.Ale prawie natychmiast wyjął z ust fajkę i umieścił ją na popielniczce, nie omieszkał przy tym okazać, ile go to kosztuje.- Proszę mi wybaczyć - wymamrotał Carry.- Znajduję się.jestem w okropnym stanie.- Widzę to, Carry.Proszę usiąść, chce pan się napić?- Nie, proszę się nie trudzić.Nie teraz.- Dobrze.- Erlevetchi wsunął wolne teraz ręce w kieszenie szlafroka i zatrudnił je przebieraniem jakichś metalowych drobiazgów, chyba monet.- Niech się.pan wytłumaczy, mój drogi Carry.- Już się wytłumaczyłem! - zawołał gwałtownie Carry.- Powiedziałem panu, że sobie przypomniałem! Przypomniałem sobie, słyszy pan? Moja pamięć płatała mi figle, ale to już skończone! Przypomniałem sobie pańską teorię, Podróż “x".Wiem, że nie wszystko poszło tak, jak przewidywano, i że Loknell i Meurph ruszyli za mną w pościg, że mnie zabrali.Wiem.że wróciłem w szoku, zagubiony, z pustym umysłem i bez żadnych informacji na temat punktu “x".Ale teraz koniec.Pamiętam i to także.To znaczy: punkt “x".Erlevetchi skinął głową.Jego oczy, które logicznie rzecz biorąc powinny by rozbłysnąć, były nadal zmętniałe i obojętne.Westchnął.- Pomówimy o tym wszystkim - rzekł.- Naprawdę powinien pan usiąść, Galen.Galen uparł się i zignorował ponowne zaproszenie.Erlevetchi natomiast przyciągnął swój biurowy fotel i oparł głowę o skórzaną poduszkę.Skrzyżował nogi - miał na sobie bladoniebieską piżamę.- Przypomniał pan sobie punkt “x" - powiedział.- Właśnie! - zawołał Carry.Przełknął ślinę, zrobił wysiłek, żeby się opanować.- Punkt “x", na który natrafił i z którego powrócił Loport.Loport przywiózł tamtejszą mowę, ten język zbadaliśmy i przyswoiłem go sobie opierając się na podstawowych fragmentach.Punkt “x"“.pozostawił jedynie ślad w pamięci Loport a, ten ślad to wirtualne “powożenie" wśród niezliczonych oscylacji.Ja tam się udałem i Lokneil również, i Meurph.oni nic stamtąd nie zabrali, zabrali tylko mnie.Nie mieliście nic, fiasko.Ale teraz sytuacja jest inna, Erlevetchi.Przypomniałem sobie! Punkt “x" nazywa się Gayhirna.Przebywałem tam w ciele, które nie do mnie należało.Nie mogłem się w pełni zremnemomaterializować.Byłem.Spotkałem Lone.Mogę panu opisać ten świat, Erlevetchi, i jestem pewny, że dobrze utrwalił się on w mojej pamięci.Teraz może mnie pan sondować.Oświadczam to panu, Erlevetchi skinął głowa.- To bardzo interesujące, Carry - rzekł tonem, jakim się mówi: “Zaraz wzejdzie słońce".Carry poczuł ucisk we wnętrznościach.Mężczyzna z obandażowaną głową patrzył na niego z uśmiechem.Lawina książek - tyle ich tu było - zagrażała runięciem i mogła go pogrzebać; w rzeczywistości książki te były tylko wątłą barierą, która odgradzała to właśnie miejsce od absolutnej próżni.- Pan mi nie wierzy? - szepnął Carry.- Wierzę, oczywiście, Carry! Czekam na szczegóły, jeśli pan nie ma nic przeciw temu.- Jeśli nic nie mam przeciw temu! Mogę panu przekazać wszystkie szczegóły, jakie pan chce! Mówię panu, że wystarczy mnie przebadać! Znalazłem tam cywilizację, o jakiej się panu nie śniło, Erlevetchi! Świat wolnych ludzi, całkowicie wolnych i darzących się wzajemnym szacunkiem! Świat nie mający ani krajów, ani granic, na którym wszystko jest w ustawicznym ruchu! Widziałem Lone, pomogła mi.Ona mnie.Mówił, a im dłużej mówił, podniesionym głosem, tym dokładniej sobie wszystko przypominał.Wyrywał słowa z zaciśniętego gardła i miał nawet wrażenie, że te słowa tak naprawdę nie od niego pochodzą.Opowiadał.Opisywał Gayhirnę, to, co widział, to, co słyszał, czego się dowiedział.Wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl