[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tylko człowiek źle wychowany liczy lata kobiecie.Przede wszystkim nie mam osiemdziesięciu lat, bo mi brakuje siedmiu dni, a następnie pozwolę sobie powiedzieć, że nie wiadomo jeszcze, kto ma bardziej zgarbione plecy, czy ja, czy taki, co krzywo siedzi przy biurku.Domyślasz się chyba, o kim mówię?Pani Tańska była bliska wielkiego gniewu, gdyż wyjazd ukochanej Basi przyprawił ją o rozdrażnienie.Z jawną pogardą przyjęła do wiadomości, że jednak pojedzie z Basią pan Olszowski.- Jeśli z tego nie będzie nieszczęścia - rzekła opryskliwie - to dlatego tylko, że Bóg czuwa nad Pijakami i takimi, co są niespełna rozumu i piszą książki.Zamknęła się w swoim namiocie jak obrażony Achilles i podczas niedzielnego obiadu zwymyślała cierpliwego Szota od komediantów.Szot jednak miał, takąszczęśliwą naturę, że zły humor babci zaostrzał jedynie jego apetyt.- Pan już zjada szósty kotlet! - krzyknęła babcia w gniewnym zdumieniu.- Nigdy mi nie szkodzi, jeśli jem do pary - odrzekł Szot z kamiennym spokojem.- Ależ to są baranie kotlety! Słyszy pan: baranie!- Dlatego też zjadłem tylko sześć, cielęcych zjadłbym osiem - odrzekł Szot ze zgasłym uśmiechem.Pani Tańska osłabła i dlatego tylko gorący zamiar rzucenia w niego ciężką srebrną cukiernicą spełzł na niczym.Coraz większy jednakże okazywała niepokój, im bliżej było do wyjazdu Basi.Czyniono do niego pilne przygotowania.Pan Olszowski rozmawiał z prawnikami i składał wizyty w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.Musiał rozmawiać z dziennikarzami, wiadomość bowiem o przypuszczalnym ocaleniu młodego uczonego stała się wielkim zdarzeniem dnia.Z telegramu pana Dimauriaca wysnuto długie i barwne opowieści, które żywo poruszyły wszystkich, najbardziej jednak szkołę Basi."Klasa" przygotowała jej uroczyste pożegnanie, nie wiadomo bowiem, czy jeszcze kiedy powróci.Patrzono na nią z zachwyconym podziwem.Basia jedzie do Paryża.Basia jedzie na spotkanie zaginionego ojca! Basia to, Basia owo.Dziewczyna była niemal nieprzytomna od wielkich wzruszeń.Serce jej rwało się do tej podróży, w tę dalekość, na której sinym krańcu ma znaleźć tego jedynego, nieszczęśliwego, który cierpiał przez lat dziesięć.Przebiegał ją zimny dreszcz na myśl, że pogłoska mogła przelecieć z wiatrem i rozwiać się we wiatr.Tknięte taką zrozpaczoną myślą, serce jej ustawało na chwilę, aby zaraz potem napełnić się gorącą nadzieją.Musi, musi odnaleźć ojca! Otoczona jest miłością, jakaż jednak najtkliwsza nawet miłość zastąpi tę wielką, nie darowaną, lecz z niczego się rodzącą i odnawiającą się w każdej chwili i każdej godziny, miłość najbliższego człowieka? Tę miłość, co się przędzie z każdego spojrzenia, z każdego dotknięcia, z każdego uśmiechu i każdego słowa? Basia pragnie jej teraz całą duszą, najgorętszym, łakomym, zachłannym pragnieniem.Ojciec, ojczulek, tatuś.Sponiewierany, pobity przez los i nieszczęście, jasnooki, śliczny! Tym droższy, tym ukochańszy, że taki nieszczęśliwy, cudem odebrany śmierci jak łup tygrysowi.Często w nocy, w uśpionym domu, sieroce dziewczęce serce wołało go cichutkim jękiem.Ojciec, ojczulek, tatuś.Basia tuliła się do tego nieznanego promiennego widma, wyciągała ku niemu ręce, obejmowała go z czułością.Myśl o nim nie opuszczała jej ani na moment.Patrząc na wysmukłego, lekko stąpającego młodego człowieka na ulicy, myślała: On tak musi wyglądać!Po chwili przychodziło jej na myśl, że okropne przejścia musiały pozostawić na nim bolesne ślady.Wyszukiwała przeto spojrzeniem ludzi młodych jeszcze, lecz mających osrebrzone siwizną skronie.Człowiek taki uśmiechał się widząc, jak nieznana dziewczyna patrzy na niego z zachwytem, co przemocą tłumi okrzyk radości.Już niedługo, już niedługo!Pożegnanie z “klasą” było zgoła śmiertelne.Basia pomyślała z rozczuleniem, że gdyby umarła, nie byłoby większego płaczu i narzekania.Gdyby Wisła nagle wyschła, można by potężnie zasilić jej źródła potopem koleżeńskich łez.Dziewczęta płakały z nieokiełznaną rozrzutnością; Basie oddawano sobie w ramiona, aby przyjemną tę, choć zarówno bolesną operację rozpocząć da capo senza fine.Zielonooka wylała takie masy wilgoci, że oczy jej zamieniły się we dwa Zielone Stawki tatrzańskie.Należało to przypisać urzędowemu lekceważeniu uczuciowych wybuchów, że Polski Instytut Meteorologiczny nie zanotował wzmożenia się wilgoci nad Polską centralną i gwałtownego przyboru słonej wody.Niczym jednak było to pożegnanie, rzec można ceremonialne, w porównaniu z uroczystością tajemną, w najściślejszym kółku sześciu przyjaciółek, takich, co to: “aż do śmierci i po niej też”.Na tym zebraniu było mniej łez, więcej za to drżącego milczenia, grobowej powagi i spojrzeń tak czarnych, że lampy przygasły.Przypominało ono ponure obrady sprzysiężonych w katakumbach lub w podziemiach zamkowych zwalisk.“Bracia z Ajaccio” lub “Towarzysze Jehudy” z pewnością weselsze odbywali zebrania.Z rozdzierającym smutkiem przysięgła Basia przyjaciółkom, a przyjaciółki przysięgły Basi, że jedynie całkowity koniec świata rozdzieli ich serca, bo sama śmierć dokonać tego nie zdoła, każda z nich bowiem, nawet po śmierci, nie zapomni i powróci jako duch.Ponieważ zaś z dawien dawna krwią jedynie uroczyste pieczętowano pakty, więc sześć śmiertelnych przyjaciółek wydrapało sobie na skórze ramienia krwawe znamię w kształcie litery B.Basia pomyślała z odrobiną przestrachu, że - płacąc krwią za krew - powinna wyryć na swoim ramieniu sześć liter sześciu imion.Wyjaśniono jej jednak, że wystarczy, jeśli je sobie wyry j e na korze serca, i to tylko “na niby”, bez śmiertelnej operacji.Płonącym stylem proroka Jeremiasza, który groził swojemu językowi, że mu do podniebienia przyschnie, gdyby zapomniał Jeruzalemu, złożono sobie wzajemną przysięgę grożącą zagładą i nieszczęściem nie tylko obrotnemu językowi, lecz wszystkim kończynom, dolnym i górnym, gdyby jedna zapomniała o drugiej, a one o Basi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl