[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smród był potworny, po prostu potworny.Miała nadzieję, że obejdzie siębez dezynsekcji.Zerknąwszy po raz ostatni na drzwiczki do komórki, zaczęła wspinać się poschodach.8Ojciec Callahan wysłuchał ich uważnie.Kiedy skończyli swoją relację, wska-zówki zegara pokazywały kilka minut po wpół do dwunastej.Siedzieli w chłod-nym, przestronnym salonie plebani!, a słońce wpadało przez szerokie, frontoweokna, kładąc się na podłodze grubymi krechami.Obserwując tańczące w złotychpromieniach pyłki Callahan przypomniał sobie widziany gdzieś żart rysunkowy:sprzątaczka spogląda z zaskoczeniem na podłogę, z której starła fragment swegocienia.On sam czuł się teraz bardzo podobnie.Po raz drugi w ciągu dwudzie-stu czterech godzin zetknął się z czymś absolutnie nieprawdopodobnym, tyle żeteraz to coś znalazło potwierdzenie w słowach znanego pisarza, chłopca sprawia-jącego bardzo korzystne wrażenie i powszechnie szanowanego lekarza.Mimo tonieprawdopodobne pozostawało nadal nieprawdopodobnym.Nie można zetrzećswojego cienia.Ale teraz coraz więcej przemawiało za tym, że coś takiego jednaksię stało. Znacznie łatwiej byłoby mi w to uwierzyć, gdybyście postarali się o awarięelektryczności i burzę gradową  powiedział. To prawda  odparł poważnie Jimmy, unosząc bezwiednie dłoń do szyi. Zapewniam księdza.Callahan wstał z fotela i wyjął z czarnej torby Cody ego dwa zaostrzone kijebaseballowe. Proszę się uspokoić, pani Smith  powiedział, obracając jeden z nichw dłoniach. To nie będzie bolało.Nikt się nie roześmiał.Odłożył kije na miejsce, podszedł do okna i wyjrzał na Jointer Avenue. Jesteście wszyscy bardzo przekonujący  przyznał. A ja muszę chybadodać jeszcze jeden szczegół, o którym nie wiecie. Odwrócił się do nich.W oknie sklepu Barlowa i Strakera pojawiła się tabliczka z napisem  Nieczynnedo odwołania.Poszedłem tam o dziewiątej rano, żeby porozmawiać z tajem-niczym panem Strakerem o podejrzeniach naszego wspólnego znajomego, panaBurke a.Sklep jest zamknięty na cztery spusty. Musi ojciec przyznać, że to potwierdza słowa Marka  zauważył Ben. Być może.A jeśli to tylko przypadek? Pytam was jeszcze raz: Czy jesteściepewni, że musicie do tego mieszać Kościół katolicki?299  Tak  odparł Ben  ale damy sobie radę i bez niego, jeśli będziemymusieli.Jeżeli okaże się, że nie ma innego sposobu, to pójdę tam nawet sam. Nie trzeba  powiedział ojciec Callahan. Proszę ze mną do kościoła,panowie.Wysłucham waszej spowiedzi.9Ben, z głową pękającą od kołaczących się rozpaczliwie myśli, ukląkł niezgrab-nie w konfesjonale wypełnionym wonią mrocznej stęchlizny.Przed oczami prze-suwały mu się jeden za drugim surrealistyczne obrazy  Susan w parku; pa-ni Glick cofająca się przed sporządzonym naprędce krzyżem, z ustami szerokootwartymi niczym czarna, ziejąca rana; ubrany jak strach na wróble Floyd Tibbitswyskakujący z jego samochodu; Mark Petrie zaglądający przez boczną szybę downętrza chevroleta Susan.Po raz pierwszy i zarazem ostatni zaświtała mu nadzie-ja, że wszystko to było jedynie koszmarnym snem, i jego znękany umysł uczepiłsię jej rozpaczliwie.Jego spojrzenie padło na jakiś przedmiot w kącie konfesjonału.Ze zdziwie-niem podniósł z podłogi napoczęte pudełeczko miętowych drażetek, które zapew-ne wypadło z kieszeni jakiegoś chłopca.Dotknięcie zupełnie jednoznacznej rze-czywistości.Koszmar rozgrywał się naprawdę.Usłyszał skrzypienie otwierających się, a pózniej zamykających drzwiczek.Podniósł wzrok, lecz nic nie zobaczył, za drewnianą kratką wisiała bowiem grubazasłona. Co powinienem zrobić?  zapytał kratkę. Powiedz:  Przebacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem. Przebacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem  powtórzył Ben, dziwiąc się, jakniezwykle brzmi jego głos w niewielkiej, zamkniętej przestrzeni. A teraz wyznaj mi swoje grzechy. Wszystkie?  zapytał ze zdziwieniem. Postaraj się dokonać reprezentatywnego wyboru  odparł sucho Callahan. Zdaje się, że mamy jeszcze coś do zrobienia przed zachodem słońca.Benzaczął mówić, usiłując mieć cały czas przed oczami Dziesięć Przykazań i posłu-giwać się nimi jak czymś w rodzaju sita.W miarę, jak brnął coraz dalej, wcalenie było mu łatwiej.Zamiast katharsis doznawał nasilającego się z każdą chwiląuczucia zakłopotania, wynikającego z obnażania przed obcym człowiekiem naj-bardziej wstydliwych tajemnic swego życia.Mimo to rozumiał, że rytuał ten możestać się czymś nieodparcie fascynującym, niczym płyn do mycia okien dla nało-gowego alkoholika lub dziurka od klucza w drzwiach dziewczęcej łazienki dla do-rastającego chłopca.W tym akcie psychicznego wymiotowania kryło się coś śre-dniowiecznego i niesamowitego.Przyszła mu na myśl scena z Bergmanowskiej300 Siódmej pieczęci, w której tłum odzianych w łachmany pokutników, chłostają-cych się po grzbietach cierniowymi gałęziami, idzie przez miasto dotknięte plagączarnej śmierci.Ohyda takiego obnażania się (jednak na przekór sobie zmusił siędo tego, żeby nie kłamać, choć gdyby chciał, mógłby to uczynić bez większegoproblemu) uczyniła zadanie czekające go jeszcze tego samego dnia niemal na-macalnie realnym; prawie widział słowo WAMPIR, wypisane na czarnej tablicyswojego umysłu, nie wielkimi wołami, używanymi na filmowych plakatach, leczniedużymi literkami, zajmującymi niewiele miejsca.Czuł się zupełnie bezsilny,chwycony w szpony obcego sobie rytuału, przeniesionego jakby z innej epoki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl