[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wasza Wysokość! - zawołał, rumieniąc się.Pięciutowarzyszących mu mężczyzn padło na kolana.Pod warstwą brudu Sanglant rozpoznał w ich strojachkrólewskie płaszcze Lwów.- Boże, uchowaj - mruknął Bayan.- Heretycy!Podeszła Sapientia.Stanęła obok Bayana.Zmarszczyła brwi.Nietrudno było odgadnąć jej myśli.- Czy to być może? Niewolnicy skazani na banicję po sądzie w Handelburgu? Jak się tu dostali? I gdziereszta?- Nie żyją - odparł najstarszy z Lwów.- I dobrze, biorąc pod uwagę, na co się natknęliśmy.WaszaWysokość.- skłonił się Sanglantowi z szacunkiem.- Wiem, że jesteś księciem Sanglantem.Mówią, żeuczciwym człowiekiem.Błagam.- Tato, chcę tego człowieka.- Nie wiem.- Sapientia nerwowo zatarła dłonie.- Biskupina Alberada ekskomunikowała ich za herezję.Nie powinniśmy występować przeciwko Kościołowi, jeśli nie chcemy narazić się na to samo.To, żesprzedano ich w niewolę za grzechy, jakie popełnili, to kara boska.Ale mówiła to bez przekonania.Sanglant zobaczył, że spogląda na Bayana, czekając na jego opinię.Bała się sama ferować sądy.Zwróciła się do kupca:- Ci mężczyzni są Lwami króla Henryka.Wykupię ich za uczciwą cenę.- Nomia za każdego - odparł błyskawicznie kupiec.- Pamiętaj - ostrzegł Sanglant - że ja mam armię, a ty dwudziestu strażników.Mógłbym ich po prostuodebrać, równie łatwo, jak ich wykupiłem, a ponieważ znajdujemy się na ziemi wendarskiej, miałbympełne prawo zwrócić im wolność, gdyż są zaprzysiężonymi żołnierzami króla.- Już nie - sprzeciwiła się Sapientia.- Z powodu herezji.- Nie obchodzi mnie, jak długo wojska qumańskie są na wendarskich ziemiach, czy są heretykami,cudzoziemcami, mają dwie głowy albo niebieską skórę.Mają tylko lojalnie walczyć w imieniu króla.Jakmasz na imię? - zwrócił się do starego Lwa.- Gotfrid, panie.Nikt z nas nie zdradził.To, co Bóg zechciał nam objawić, nie ma nic wspólnego znaszą wiernością królowi.- Daj temu kupcowi dziesięć sceattas - zawołał Sanglant do Heriberta, który właśnie nadciągnął z resztąswojego oddziału.- Niech Bóg cię błogosławi, książę - rzekł Gotfrid.- Przysięgam w imieniu wszystkich, że będziemydobrze ci służyć.Pozostałych czterech mężczyzn gorliwie powtórzyło przysięgę ze szczerym zapałem i wdzięcznością. Kupiec jako jedyny nie wydawał się szczęśliwy, ale miał na tyle rozumu, by siedzieć cicho.Bayanodezwał się do uwolnionych:- Orlica? Książę Ekkehard?Pod warstwą brudu strój lorda Thiemo miał szlachecki krój, kolor i przepych, a gdy mężczyzna wstał,widać było, że ma lekko pałąkowate nogi, typowe dla chłopaka, który w okresie dorastania więcej czasuspędzał w siodle niż na ziemi.- Nie żyją - odparł szorstko.- To pewne? - chciał wiedzieć Bayan.- Obawiam się, panie, że tak - odezwał się stary Lew.- Była zima.Padało, jakby chciało pogrzebać naspod śniegiem.Zaatakowały nas cienie.- Zniżył głos do szeptu i rozejrzał się, jakby w obawie, żewspomniane cienie zmaterializują się za jego plecami.- Straceni.Z wysiłkiem starał się odepchnąć wspomnienia i opanować lęk.Jego towarzysze mruczeli do siebie,kuląc się, jakby samo wspomnienie istot, które ich zaatakowały, mogło sprowadzić burzę śnieżną.Gotfridkontynuował:- Nie wiem, co stało się z pozostałymi.Dwóch mężczyzn zginęło od elfich strzał w lesie.Rozproszyliśmy się.Znalezliśmy lorda Thiemo - wskazał na chłopaka - w lesie i staraliśmy się uciec.Wkońcu pojmali nas bandyci, ale zlitowali się i tylko zabrali naszą broń, płaszcze i pasy, a nas samychsprzedali handlarzom niewolników.Nie zabili nas.- Otarł łzę.- Orlica była dobrą kobietą.Serce mipęka, że zginęła.Bayan mruknął coś niewyraznie, po czym dodał głośniej:- Mnie też.- Ekkehard nie żyje? - wykrzyknęła Sapientia.- Młody głupiec!Wyglądała na przejętą.- Słyszałem co innego - odezwał się Sanglant.- Aż do Walburga dochodzą plotki, jakoby Ekkehardzdradził i podróżował teraz z Bulkezu.- To nieprawda! - Lord Thiemo zerwał się na nogi.- Ekkehard nigdy by nie zdradził króla.Gdyby ojciecdał mu to, na co zasługiwał.- Cicho! - Donośny głos Blessing uciął protest młodzieńca jak trzaśnięcie biczem.- Nie krzycz namojego tatę.Nie podoba mi się to.- Tak, pani.- Chłopak przyklęknął na jedno kolano i posłusznie pochylił głowę.Nikt nie zachichotał ani nawet nie uśmiechnął się, gdy Blessing wyciągnęła rękę i lekko dotknęła jegogłowy.- Wstań, lordzie Thiemo - nakazała.- Tylko nie krzycz.- Nie sądzę, aby te plotki były prawdziwe - stwierdził Bayan.- Może poległ, qumański złodziej ściągnąłzbroję z trupa i teraz w niej paraduje.- A ja myślę, że to jest prawda - mruknęła Sapientia - a w każdym razie mogłaby nią być.Ekkehard jestłasy na przymilne pochlebstwa.Przy ich umiejętnym dawkowaniu zrobiłby wszystko.- Nawet zdradziłby? - spytał z naciskiem Sanglant.- Nie znasz go tak jak ja.- Znów wydęła usta w odruchu, który skrycie ją martwił, ponieważ zdradzał,że tak naprawdę nie wie, o czym mówi.Zawsze martwiła się, by innemu biesiadnikowi nie przypadłwiększy kawałek tortu.- Chodz, Sapientia - powiedział Bayan śpiesznie, gdyż znał nastroje swojej żony.- Osądzisz, którychwięzniów uwolnić, by służyli w naszym wojsku.- Chodz! Chodz! - zawtórowała Blessing, podskakując na zmianę na lewej i prawej nodze.- Chcęzobaczyć!Nie czekając na pozostałych, pomknęła przed siebie, z Anną i lordem Thiemo próbującymi za niąnadążyć.- Co to? - zapiszczała nagle, wskazując odległy mur starego fortu na wzgórzu, gdzie wśród różnychwozów i stoisk zatrzymał się palankin matki Bayana.Czterech niewolników postawiło go na ziemi.Zasłony były zaciągnięte i z tej odległości nie sposóbbyło zorientować się, na co patrzy kerayicka szamanka, ale Sanglant był pewien, że dostrzegła tam cośgodnego zainteresowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl