[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie! Nie możemy czekać do wiosny.Nie mamy pieniędzy.Zjazd musi się rozwiązać! Czarnoksiężnicy wrócą.Za pięć albo dziesięć lat.- Mężczyzna mówił tak cicho, że kapłan ledwo go słyszał.- Nie pokonam ich! Nikt tego nie wie, świątobliwy!Honakura usiłował pogodzić się z myślą o przegranej.Wszy­stko powoli traciło sens.- Więc co robisz?Shonsu jęknął.- Zwodzę!- Zwodzisz?- Oszukuję obie strony.- Ale dlaczego?Chwila ciszy i szept:- Żeby wymusić traktat pokojowy!Honakura głośno wciągnął powietrze.- Tak! Oczywiście! Oto znaczenie twoich znaków rodziciel­skich, panie! Szermierz i czarnoksiężnik.Może właśnie taki jest Jej cel! Dlatego wybrała ciebie! Żaden szermierz nie wpadłby na takie rozwiązanie! Żaden nie wziąłby go nawet pod uwagę! Po­trafisz to zrobić?- Co? Przekonać szermierzy? Tak! Przecież muszą mnie słuchać, prawda? Czarnoksiężników.? Nie wiem! Ale bogowie pozwolili mi schwytać jednego z Siódmych.Rotanxi jest prawdopodobnie jednym z przywódców, może najważniejszym ze wszystkich.To on sprowokował zwołanie zjazdu.Muszę nad nim popracować.i jed­nocześnie przygotowywać szermierzy do wojny.Kapłan westchnął.- To święta sprawa, panie! Myślę, że masz rację!Zakończyć odwieczny spór między szermierzami a czarno­księżnikami? Tak, to miało sens.Nagle Honakura ujrzał dziwny wyraz twarzy Shonsu i zamilkł.Czyżby coś przeoczył?- Mam rację? Powiedziałem Jji, że jeśli spróbuję zrobić coś złego, Bogini mnie powstrzyma.Sądzę, że historia Ikondoriny jest ostrzeżeniem, świątobliwy! Najwyższa chce zabójcy.Powstrzyma mnie.- Jak to, panie?- Czarnoksiężników zdołam przekonać.Oni posłuchają głosu rozsądku.Natomiast szermierze nie odróżniają rozsądku od tchórzo­stwa.Z nimi nie można dyskutować.- Ale sam powiedziałeś, że masz nad nimi władzę!Shonsu obnażył zęby.- Nad wszystkimi, oprócz jednego.On już nie jest moim wa­salem ani nawet protegowanym.Jesteśmy równi sobie.Obaj suzereni, obaj Siódmi.Wierzysz, że Nnanji zgodzi się na traktat?Milczenie.- Tak?- Nie - szepnął kapłan.- Ja też nie! Stwierdziłeś kiedyś, że on ma głowę jak orzech kokosowy.Będzie musiał wybierać, prawda? Jestem jego bratem, bo złożyliśmy sobie czwartą przysięgę, ale to tylko sutra.Nnanji powie, że czarnoksiężnicy są zabójcami szermierzy, a traktat to zdrada, tchórzostwo i wstyd.Dobrze go nauczyliśmy, starcze! Ty i ja wbiliśmy mu do głowy, że wola Bogini ma pierwszeństwo przed sutrami! Czy historia o Ikondorinie daje odpowiedź: Zabił go i przejął królestwo! Wszystko doskonale do niego pasuje! Już słyszę, jak mówi: Jestem więcej wart!Shonsu zerwał się z klęczek.- Może rzeczywiście jest! I może Bogini też tak uważa.Nie­wątpliwie szybko go awansowała!Długimi krokami ruszył do wyjścia.Honakura został na miej­scu.Patrzył na Najwyższą przez tęczę łez.Księga piąta:Jak szermierz zwrócił miecz1Był już późny ranek, kiedy Wallie wspiął się po drabince sznurowej na pokład Szafira.Mały niebieski żaglowiec wyda­wał się rajem po szaleństwie panującym w zamku.Niestety, na­wet tutaj Wallie miał do wykonania pracę, której nikomu nie mógł powierzyć.Potrzebował czegoś więcej, niż migotliwych falek i białych ptaków krążących po niebie, żeby zmienił się je­go ponury nastrój.Na powitanie przybiegła Jja.Wallie ujął jej dłonie i zaraz cof­nął się przerażony na widok spuchniętej i bladej twarzy.- Co się stało?Kobieta spuściła wzrok.- To był wypadek.- Kto go spowodował?! - ryknął mężczyzna.Wściekłość ścisnęła mu gardło.Jeśli to też sprawka szermierzy, poleje się krew.- Ty - odparła cicho.Wallie osłupiał.Nagle zauważył, że na pokładzie jest więcej osób.Rzeczni Ludzie udawali, że są bardzo zajęci, ale wszyscy -od berbeci po starą Linę - obserwowali i słuchali.- Kiedy wydałeś wyrok na dwóch szermierzy, panie, próbowa­łam wstawić się za nimi.Źle zrobiłam.Uderzył ją? Wrócił pamięcią do tamtej chwili, kiedy czerwona mgła zasnuła mu oczy.Tak, to możliwe.- Ukochana! - jęknął.- Och, Jjo!Wziął ją w ramiona i pocałował.Raptem cofnął się zmieszany.Poprzedniej nocy wypił tyle zdradliwego miejscowego wina, że na pewno nie był dzisiaj atrakcyjnym kochankiem, ale chłód niewolnicy musiał mieć głębsze przyczyny.W dodatku nazwała go “panem”.- Straciłem głowę, Jjo.Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię.Po dłuższej chwili kobieta bąknęła:- Wiem, panie.- Nie możesz mi wybaczyć?Dopiero teraz podniosła wzrok i spojrzała na niego z powąt­piewaniem.- Wynagrodzisz mi tamto?- Jak? Powiedz, jak!- Chodź do kabiny, to ci pokażę.Uściskał ją jeszcze raz.- Nie mogę, ukochana! Bardzo mało spałem zeszłej nocy, a jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia.Prawdą mówiąc, nie spał wogóle.Odprowadził Doę do domu tuż przed świtem.Siódma zatrzasnęła mu drzwi przed no­sem.Wrócił do zamku i trafił w sam środek szaleństwa.Adiu­tant Linumino z pewnością nie widział łóżka tej nocy - zajęty organizowaniem koszar, kwater dla żonatych, zapasów jedzenia i przydzielaniem zadań.Krzyki i tupot nóg nie zamierały ani na chwilę, podobnie jak nie kończące się konflikty, z którymi biegano do samego suzerena.Siódmi mieli dobre intencje i en­tuzjazm, ale Wallie obarczył ich zbyt wieloma obowiązkami.Parę rozkosznych chwil z Jja stanowiło wielką pokusę, ale musiał się jej oprzeć.A może przemawiało przez niego poczu­cie winy?Niewolnica przygryzła wargę.- Ci dwaj mężczyźni, których sprzedałeś, panie.Więc jej propozycja była przekupstwem?- Nie wtrącaj się, Jjo! To moja sprawa jak prowadzę zjazd!- Tak, panie.- I nie nazywaj mnie tak!- Dobrze, panie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl